poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.13.

CZĘŚĆ TRZYNASTA
 
Poznań, zima 2012 r.
 

Polska powitała Daniela, Maria i Huga piękną pogodą. Było wczesne popołudnie i słońce górowało na niebie w pełnej krasie, odbijając się od śniegu. Przeciskając się przez zatłoczoną halę lotniska Ławica, Mario klął pod nosem. Czuł, że za chwilę się rozpuści i zostanie z niego jedynie mokra plama na płycie chodnikowej, która po paru chwilach i tak wyparuje.
W sumie nie byłoby to takie głupie rozwiązanie, myślał Mario. Nie uśmiechał mu się kilkudniowy pobyt w Polsce. W porównaniu z Kanadą, zima tutaj przypominała klimatycznie Afrykę.
Temperatura wynosiła ok.-1 stopień C.
Ktoś przesadził z ogrzewaniem i było strasznie duszno. W porównaniu z rześkim powietrzem na zewnątrz lotnisko przypominało saunę.
Kołnierzyk koszuli uwierał go w szyję, a po twarzy spływały krople potu. Zaczynał żałować, że nie spisał testamentu. Gdy umrze na udar cieplny na drugim końcu świata, będą problemy z podziałem majątku. Nie miał żadnej rodziny. Rodzice od wielu lat nie żyli, a Mario nigdy się nie ożenił. Małżeństwo uważał za niepotrzebny kłopot. Życie bez uwieszonej przy jego ramieniu kobiety wydawało mu się znacznie prostsze. Dziwne myśli nachodziły go tylko wtedy, gdy akurat spędzał kolejny samotny wieczór, pijąc do lustra.
W jego głowie rodziły się wtedy obrazy, które nawet nie były tak szczególnie przerażające. Szczęśliwa rodzina, dzieci, wnuki, pies... Te omamy wzrokowe zrzucał na karb alkoholu. Potrząsnął głową i odpiął kolejny guzik stalowoszarej koszuli. Marynarkę już dawno zrzucił, zwisała teraz smętnie z jego ramienia wygnieciona po wielu godzinach lotu. Wolną rękną ciągnął dużą walizkę na kółach i wypatrywał taksówki, która zawiozłaby ich do hotelu. Za nim paplając wesoło szli Hugo i Daniel. Zdawało się, że upał panujący w hali w ogóle im nie przeszkadzał. Mario co chwilę słyszał "ochy" i "achy" Huga na temat tutejszych kobiet oraz towarzyszące im wybuchy śmiechu Dana.
-Może zamiast głupio kłapać paszczą pomoglibyście mi szukać taksówki, co?!-powiedział Mario zirytowany do granic możliwości.
-Spokojnie, kwiatuszku-Dan nic nie robił sobie z jego marudzenia i nadal uśmiechał się szeroko.
-Widzę jedną!-odezwał się Hugo. -Chodźmy zanim ktoś nas uprzedzi.
Mario z okazji wizyty w Poznaniu nauczył się paru zdań po polsku i zamierzał je właśnie wypróbować na kierowcy.
-Dzień dobry-Mario zagadał go po polsku. -Chcemy jechać do hotelu-mówił powoli i wyraźnie. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, który znałby angielski.
Ku jego zdziwieniu taksówkarz opowiedział nienaganną angielszczyzną.
-Do którego hotelu mam panów zawieźć?
Menager uniósł brwi ze zdumieniem, słysząc te słowa.
-Sheraton-wtrącił Daniel, posyłając kierowcy przyjazny uśmiech.
Mężczyzna pokiwał głową z uznaniem.
-Niezły wybór-mruknął.
-Fakt, ofertę mają całkiem, całkiem. Oby na miejscu nie okazało się, że to jakaś zapchlona dziura-zrzędził Mario.
Kierowca parsknął śmiechem, ładując jednocześnie ich walizki do bagażnika.
-Pan się nie obawia! W czterogwiazdkowym hotelu naprawdę trudno nabawić się pcheł.
Dan chichocząc wykrztusił:
-Przepraszam za kolegę. On zawsze jest taki podejrzliwy. Taka jego uroda.
-Nie ma sprawy-odparł taksówkarz. -Jedźmy już lepiej. Wyglądacie panowie na zmęczonych. Droga była dla Maria bardzo nużąca. Siedział z tyłu i patrzył na mijające ich samochody. Na drodze zaczynał się tworzyć korek. Hugo właśnie wyciągnął telefon z kieszeni i wystukiwał na klawiaturze wiadomość.

Dan tymczasem prowadził ożywioną dyskusję z kierowcą. Zdążył się dowiedzieć, że mężczyzna ma na imię Adam, z wykształcenia jest pedagogiem i od dziesięciu lat, żeby sobie dorobić wozi ludzi.
-To musi być ciekawa praca-zauważył Dan. -Pewnie poznał pan wiele interesujących osób!
Adam skinął głową, manewrując jednocześnie kierownicą.
-A propos ludzi...-zaczął. -Wydaje mi się, że skądś pana znam...
W oczach Dana pojawiły się psotne chochliki.
-Nie sądzę-odparł.
-Ja jednak upierałbym się przy swoim-kontynuował Adam. -Bardzo przypomina mi pan odtwórcę roli księdza z musicalu "Notre Dame de Paris"!
Spojrzenie wokalisty wyrażało niedowierzanie.
-Oglądał pan to?-spytał, będąc nadal w ciężkim szoku.
Hugo i Mario zaczęli uważniej przysłuchiwać się ich rozmowie.
Adam wzruszył ramionami.
-A czemuż by nie? Fajna sprawa. Właśnie ksiądz był moją ulubioną postacią.
Danielowi chciało się śmiać. Usiłując zachować powagę, zapytał:
-Który utwór najbardziej się panu podobał?
Wolną ręką taksówkarz podrapał się po głowie.
-Teraz to zadał pan naprawdę trudne pytanie-mruknął.
-Proszę coś wybrać!-zachęcił go Dan.
-Hmmm... Chyba "Tu me vas detruire". Te emocje, pasja w głosie... Znakomity wokalista z tego Lavoie.
-Dziękuję, ale nie przesadzajmy. Miałem po prostu wyrazistą postać-Daniel przestał kręcić.
Twarz Adama rozjaśnił pełen satysfakcji uśmiech.
-Wiedziałem! Byłem pewien, że to pan! Tego głosu nie da się pomylić z żadnym innym!

Z tyłu Hugo szturchnął Maria w ramię.
-Ty widzisz i słyszysz to co ja?-spytał szeptem.
-Aha-przytaknął Mario. -Ta Polska to jednak dziwny kraj... Jeszcze tego by brakowało, żeby mnie rozpoznali...
Przyjaciel poklepał go po kolanie.
-Nie martw się, stary. Myślę, że nam to nie grozi.

Po kilkudziesięciu minutach dotarli na miejsce. Dan zdążył napisać kilka dedykacji dla całej rodziny Adama. Zrobili sobie nawet pamiątkowe zdjęcie.

W sieni hotelu odnaleźli błogosławiony chłód.
-No, chłopaki!-Dan zatarł ręce. -Ogarniemy się trochę, zjemy coś i ruszamy w miasto!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz