poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.6.

CZĘŚĆ SZÓSTA
 
Kanada, zima 2012 r.
 

Hugo właśnie jadł piątego hamburgera i oglądał na DVD "Barwy miłości"-swój ulubiony serial. Tak naprawdę była to telenowela, ale Hugo wolał określenie serial. Gdyby kumple się o tym dowiedzieli... Oh. To byłby koszmar. Nic tak nie odpręża po ciężkiej pracy jak fast food i TV-taka była jego dewiza. W tej chwili wsuwał ociekające tłuszczem bułki i uważnie obserwował, jakie to znowu świństwo wytnie Adelaida Palomie i Santiago. Żarcie smakowało mu jak nigdy. Do pełni szczęścia potrzebne było tylko zimne piwko. Hugo wstał więc z kanapy, którą w prawie w całości pokrywały różnego rodzaju papierki, resztki jedzenia i Bój wie co jeszcze. Zatrzymał pilotem odtwarzanie i poczłapał do lodówki. Piwa nigdzie nie było. Zaczął przetrząsać wszystkie półki po kolei, usiłując znaleźć życiodajny napój. W jego lodówce, podobnie jak i w całym mieszkaniu panował bałagan, bo Hugo nie lubił i nie umiał sprzątać. Uważał, że dobrze jest, tak jak jest. Po cholerę mi czysta chata, skoro i tak mieszkam sam?!-rozważał. Te i inne rozmyślania przerwał mu przeraźliwy, wwiercający się w mózg dźwięk telefonu. Hugo gwałtownie podniósł się i wyrżnął głową o kant lodówki.
-Ja pierdzielę!-zaklął i zaczął szukać komórki, która cały czas uparcie dzwoniła. Nigdy nie mógł w spokoju obejrzeć serialu.-Zabiję tego bałwana!-przysiągł solennie mając na myśli dzwoniącego. Znalazł komórkę wciśniętą między poduszkę a oparcie fotela. Spojrzał na wyświetlacz i zdębiał. Dzwonił Mario. Całe mocne postanowienie, żeby ochrzanić dupka, który przerywa mu tak miło rozpoczęty wieczór nagle uleciało. Telefony od Maria Lefebrve po prostu się odbiera. Innej opcji nie ma.
Nacisnął zieloną słuchawkę i usłyszał tuż przy uchu wściekły głos Maria:
-Gdzie ty trzymasz ten telefon do cholery?! W piwnicy?!-wydarł się.
-Nie mam piwnicy-przypomniał mu Hugo skwapliwie, uśmiechając się w duchu. Fochy Maria zawsze go bawiły. Mimo, że menager mógł być od biedy jego ojcem, Hugo traktował go raczej jak starszego brata.
-Zasnąłeś tam, gorylu?!-wydarł się ponownie Mario.
Hugo wyobraził sobie jak twarz menago Garou płonie z wściekłości i pomimo tego, że jego bębenki głośno protestowały, wybuchnął gromkim śmiechem.
-No i z czego rżysz?-teraz głos Maria był zrezygnowany. Hugo nie mógł nie powstrzymać.
-Z ciebie-odparł.
W słuchawce rozległo się przeciągłe westchnienie człowieka, który dźwiga cały świat na własnych barkach.
-Słuchaj-zaczął menager-nie mam czasu, ani nastroju na żarty. Zebranie kryzysowe u mnie o 21. Przyjeżdżaj.
Hugo popatrzył na swojego rolexa, prezent urodzinowy od Pierre'a i jęknął. Było piętnaście po ósmej.
-Nie zdążę-powiedział.-Nie możemy spotkać się jutro?
Mario ledwo nad sobą panował.
-Gdybyśmy mogli, to bym do ciebie nie dzwonił, ośle!
-Bez takich!-zastrzegł Hugo.-Goryla ci daruję, ale za osła oberwiesz!
Menager zazgrzytał zębami.
-To jak? Będziesz?-wycedził.
-Może tak, a może nie... Kto to wie...?-droczył się dalej Hugo. - A o co tak w ogóle chodzi?-zapytał.
Po drugiej stronie Mario odrzekł grobowym głosem:
-Chodzi o Pierre'a.
Hugo spoważniał w przeciągu sekundy. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka.-Co z wielkoludem?! Stało się coś?! No mów do cholery!
-Jak przyjedziesz, to się dowiesz-opowiedział menager.
-Dobrze-odparł Hugo, zbierając się już do wyjścia i myśląc, gdzie mogą być te pieprzone kluczyki.-Za pół godziny będę.
 
Daniel i Pierre jedli właśnie kolację, gdy komórka w kieszeni dżinsów Dana zapiszczała sygnałem SMS'a. Mężczyzna wydobył telefon, otworzył wiadomość i zaczął czytać:
"Zebranie u mnie o 21. To pilne. Chodzi o Pierre'a. Nic mu nie mów. Pospiesz się.
Mario".
-Hej, Dan? Wszystko w porządku?-zaniepokoił się siedzący na przeciwko Pierre, widząc minę przyjaciela.
-Tak-odparł Dan i odsunął od siebie na wpół dojedzone spaghetti. Nagle stracił apetyt. Spoważniał.
Pierre popatrzył na niego uważnie spod przymrużonych powiek.
-Daniel?-zaczął delikatnie kładąc rękę na ramieniu mężczyzny.-Co się stało? Coś z Ceci?
Dan pokręcił głową i uśmiechnął się blado.-Nie. Wszystko OK. Naprawdę-przekonywał. -Po prostu coś mi wypadło. Muszę iść. Dzięki za kolację.
Dan wstał od stołu i zaczął szukać płaszcza. Pierre poszedł za nim.
-To nie jest normalne, żebyś ty dobrowolnie rezygnował z mojego bolognese!-powiedział. Daniel już ubrany, poklepał przyjaciela po plecach.-Muszę coś pilnie załatwić w sprawie płyty-skłamał gładko. Miał nadzieję, że Pierre da mu spokój. Ten jednak nie ustępował:
-W sprawie płyty?! O tej godzinie?!
Dan wzruszył ramionami, zakładając jednocześnie szalik.-Wiesz jacy są ci dzisiejsi producenci-machnął ręką.-Nie mają za grosz przywoitości. No, a teraz naprawdę powinienem już iść. Pogadamy jutro. Pa.
Dan zatrzasnął za sobą drzwi, po chwili Pierre usłyszał jak odpala silnik i odjeżdża.
Zdecydowanie coś mu nie grało. Westchnął z rezygnacją i poszedł do kuchni posprzątać. Przyjaciel zachowywał się bardzo dziwnie. Jutro jakoś urobię Daniela i wszystko z niego wyciągnę-przyrzekł sobie. Uspokojony nieco tą myślą zabrał się za zmywanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz