poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.4.

CZĘŚĆ CZWARTA
 

Kanada, zima 2012 r.
 

Mario wszedł do pokoju z miną cierpiętnika i opadł ciężko na kanapę. Czasami życie menagera jest naprawdę do bani-pomyślał. Właśnie wrócił do domu po ośmiu godzinach ciężkiej harówki, a teraz nie miał nawet do kogo ust otworzyć. W jego mieszkaniu w starej części Montrealu było przerażająco cicho. Pracując tyle lat z Garou Mario odzwyczaił się od ciszy i spokoju. Zaczynało mu to wszystko działać na nerwy.
Żołądek od kilku godzin "prosił się" o coś do jedzenia, ale Mario nie miał dla niego czasu. Musiał uzgodnić szczegóły koncertu Garou w Poznaniu.
Kiedy po raz kolejny usłyszał burczenie stwierdził, że trzeba coś z tym fantem zrobić. Do lodówki nawet nie zaglądał-i tak wiedział, że świeciła pustkami.
Mario zwlókł się z kanapy i poszedł pod prysznic. Jego łazienkę urządzał jeden z najlepszych montrealskich dekoratorów. Ściany pokrywały rzędy
czarno-białych kafelków, zdobionych delikatnym ornamentem. W jednym rogu pomieszczenia znajdowała się nowoczesna, wpuszczona w podłogę wanna, która zmieściłaby spokojnie cztery osoby, a w drugim Mario kazał zamontować natrysk. Nie miał czasu na długie kąpiele.
Teraz, rozebrany do naga stał przed dużym, ściennym lustrem i przyglądał się swojemu odbiciu.
Miał 50 lat i niestety wyglądał na tyle. Twarz pokrywała mu delikatna sieć zmarszczek, najwięcej zlokalizowało się ich w kącikach szarych oczu. Włosy też miał szare, a właściwie siwe. Całe szczęście, że nie mam skłonności do tycia.-pomyślał. Poza tym siłownia też robiła swoje.
Mario skończył oględziny i wszedł pod strumienie gorącej wody, która przyjemnie masowała mu ciało, rozluźniając napięte mięśnie. Zerknął na wodoodporny zegar wiszący na ścianie-dochodziła siódma. Postanowił pojechać do Pierre'a. Może tam zje coś lepszego od mrożonej pizzy. Towarzystwem też nie pogardzi.
Do domu przyjaciela miał około godzinę drogi. Przy obecnych warunkach pogodowych może potrwa to trochę dłużej. Było -25 stopni C, cała Kanada tonęła w białym puchu, który zalegał gdzie tylko się dało. Mario jechał autostradą, której stan także nie był najlepszy, więc przezornie zdjął nogę z gazu.
Po godzinie i czterdziestu minutach wjeżdżał na zaśnieżony podjazd Pierre'a. Budynek znajdował się na skraju lasu, wirujące wokoło płatki śniegu nadawały mu nieco bajkowy wygląd. Dom zbudowany był z drewna i szkła. Dębowe bele tworzące ściany bardzo ładnie wpasowały się w krajobraz. Spadzisty dach sprawiał, że budynek wyglądał jak górska chatka. W oknach paliły się światła. Mario wysiadł z samochodu i podreptał do drzwi, przedzierając się przez zaspy. Nie musiał nawet zamykać auta. Jedyną rzeczą, która groziła jego BMW było obsikanie wozu przez te wstrętne skunksy, które kręciły się wszędzie.


Pierre otworzył po pierwszym dzwonku. Ubrany był w swoje ukochane dżinsy z dziurą na kolanie i czarną koszulkę z napisem "Sexy man". Włosy miał rozczochrane, na twarzy widniały ślady zarostu. Był boso. Z wnętrza domu biło cudowne ciepło.
-Cześć.-powiedział Mario.-Załapię się na jakąś kolację?
Pierre uśmiechnął się pod nosem.
-Właź. Ale to jest wyzysk. Mam nadzieję, że o tym wiesz!
-Jaki tam wyzysk? Raczej dobry uczynek z twojej strony, przyjacielu.-Mario wyszczerzył swoje białe zęby w uśmiechu, rozbierając jednocześnie płaszcz i wieszając go w sieni. Pod nim miał wiśniową koszulę i czarne spodnie.
-Francja-elegancja.-powiedział Pierre patrząc na Maria.
-Oj tam. To taki lajtowy strój. Nie lubię wygladać jak kloszard.-Tu wskazał głową dziurę w spodniach kumpla. Ten parsknął śmiechem.
-Wara od moich dżinsów.-zastrzegł.-Źle zaczynasz tę rozmowę, skoro zależy ci na moim gulaszu, kochany.
-Masz gulasz?-w oczach Maria pojawiła się nadzieja.
-Mam.-odparł Pierre i machnął na Maria ręką.-Niech będzie moja strata. Poczucie winy nie da mi żyć, jak umrzesz z głodu. Ładuj się do kuchni.
Tam kolację zajadał już Daniel.-Przyjechałeś na darmową kolację? Zamknęli wszystkie knajpy KFC w Montrealu? Biedaczysko. . . Aż mi cię żal. . .-dogryzł mu Dan.
Mario udał, że go nie słyszy. Zwrócił się do Pierre'a:
-A ten co? Własnego domu nie ma?-odciął się Mario.
Pierre skwitował to śmiechem.-Dan jest tymczasowo słomianym wdowcem.-wyjaśnił.-Cecilia wyjechała do siostry do Vancouver na dwa tygodnie, więc. . .
-Przygarnąłeś go, tak?-podpowiedział Mario.-Niedługo otworzysz schronisko dla bezdomnych, wielkoludzie!
Dan pacnął go w ramię.-Ja tylko chwilowo jestem bezdomny i głodny, za to ty przyłazisz tu stale, albo siedzisz u mnie, dybiąc na kuchnię Ceci.
Mario uśmiechnął się chytrze i poruszył śmiesznie brwiami. -Uważaj-ostrzegł Daniela.-Jestem na na najlepszej drodze, by odbić ci żonę. Pierre nie wytrzymał. Zaczął chichotać, trzymając się za brzuch. Słowne przepychanki były u nich na porządku dziennym.

Daniel już chciał się odciąć, ale Pierre powstrzymał go.
-Ludzie, ogarnijcie się! Ten dom z wami przypomina cyrk, brakuje tylko Hugo w roli goryla! Lojalnie uprzedzam, że zaraz obaj stąd wylecicie.-powiedział z udawaną surowością. Tylko oczy mu się śmiały. Pilnował, by przyjaciele tego nie spostrzegli.
-Ja jestem głodny. . .-jęknął Mario.
Pierre podszedł do kuchenki, nałożył kopiastą porcję na talerz i postawił go przed swoim menagerem.
-Pachnie bosko. . .-wyszeptał z zachwytem Mario i zaczął pałaszować.
Daniel miał minę zbitego psa.-Nie zrobisz mi tego, jego wywal. Ja jestem przynajmniej zabawny, a ten tutaj to mały despota.
-Ja?! Mały?!-wybuchnął Mario.-Mam 180 cm wzrostu!
-Mały despota.-dopowiedział Daniel z satysfakcje.
-Pierre?!-Mario popatrzył na przyjaciela z wyrzutem.
-No. . . Może odrobinkę. . .-odparł tamten taktownie i oboje z Danielem zaśmiali się.
Mario siedział naburmuszony, jadł swój gulasz i nie odzywał się.
-Kwiatuszku. . .-zaczął Pierre łagodnie
-Nie nazywaj mnie tak!-wycedził Mario.
-Dobrze, słońce ty moje.-Pierre uwielbiał go drażnić. -Dzwoniłeś do Poznania?-zapytał
Mariowi wrócił profesjonalizm.-Dzwoniłem. W przyszłym tygodniu ma być casting.
-Polecisz tam, prawda?-zadał pytanie wokalista.
Mario podrapał się po głowie i odpiął górny guzik koszuli.
-A mam jakieś inne wyjście?-zapytał menager zrzędliwie.
-Nie masz.-Pierre posłał mu jeden ze swoich olśniewających uśmiechów.-Nikt tak dobrze jak ty nie dopilnuje wszystkiego.
-Fakt.-przyznał Mario kwaśno.-Wybiorą ci tam kogoś o głosie kozy i co wtedy?!
Pierre westchnął dosadnie.-Polacy to bardzo miły naród! Lubią mnie tam. Ja z resztą też uwielbiam Polskę!
-I Polki-dopowiedział wesoło Daniel.
-Taaak. . .-Pierre przymknął oczy i rozmarzył się.-Znałem kiedyś pewną Jolę. . .-zaczął, ale Mario stanowczo mu przerwał.-Nie chcę znać szczegółów twojego życia erotycznego! Najpierw musiałbym się znieczulić! Śmiech wokalisty słychać było chyba w całym domu.
-Mario, uwielbiam cię. Naprawdę.-wykrztusił. Łzy pociekły mu po policzkach. Trząsł się cały.
-Buhahaha. Lepiej byś się polskiego zaczął uczyć.-zauważył Mario.
Daniel przysłuchiwał się ich rozmowie z zainteresowaniem. Lubił śmiech Pierre'a. Jego poczucie humoru nie miało sobie równych. Teraz, po obfitej kolacji Dan rozsiadł się wygodnie, poklepał się po brzuchu i westchnął z zadowoleniem. Dobre żarcie, przyjaciele, rodzina i muzyka to było to, co Daniel kochał najbardziej.
No, może nie w tej kolejności.-Pamiętasz jeszcze jakieś zdania po polsku?-zapytał.


Pierre odstawił na bok brudne talerze, oparł się plecami o zlew i usiłował przypomnieć sobie jakiekolwiek słowa po polsku. Nagle spłynęło na niego olśnienie.-Pamiętam-powiedział powoli. Menager popatrzył na niego. W oczach miał wyzwanie. Ten to już pewnie od miesiąca wkuwa słówka-pomyślał Pierre. Czasami Mario go przerażał. Wikipedia to przy Mariu Lefebrve mały pikuś.
-No więc? Pochwal się swoimi zdolnościami poligockimi, wielkoludzie.
Wokalista uśmiechnął się przebiegle.
-Pamiętam na przykład takie zdanie: "Jesteś piękna. Wyskoczymy razem do Vegas?"-wyszeptał uwodzicielsko w kierunku swojego menago.
Maria delikatnie mówiąc zatkało. Daniel dusił się właśnie swoim piwem. Menager poklepał go po plecach. Odzyskawszy oddech Dan powiedział:
-Polscy mężczyźni, miejcie się na baczności! Oto nadchodzi heartbreaker! Pozamykajcie żony na cztery spusty i nie wypuszczajcie ich, dopóki ten Don Juan tu będzie!
Mario starał się ukryć uśmiech.
-Wiesz co, Pierre?-zaczął.-Może lepiej nic już nie mów po polsku. Najlepiej wcale się nie odzywaj. W żadnym języku. I pamiętaj, że w razie czego, to my będziemy cię zdrapywać z chodnika, jak przydybią cię Polacy i dokonają na tobie aktu zemsty za uwodzenie ich kobiet! Myjka podciśnieniowa też nam się przyda.
Pierre miał niezły ubaw, za to Dan nie zrozumiał.-Po co ta myjka?-zdziwił się.
-Jak to po co? Kiedy resztki wielkoluda przyschną do polskiej ziemi, tylko myjka ciśnieniowa pozwoli nam je usunąć!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz