poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.15.

CZĘŚĆ PIĘTNASTA
 


Kanada, zima 2012 r.
 

-Radzimy państwu zachować ostrożność. Nie wychodźcie bez potrzeby z domu. Ulice już są nieprzejezdne, a intensywne opady śniegu i silny wiatr mogą utrzymać się aż do jutrzejszego wieczora...
Pierre wyłączył telewizor i uśmiechnięta twarz spikera zniknęła. Był ciekaw, co też porabiają jego przyjaciele i trochę się o nich martwił. Osobno każdy z nich potrafił nieźle narozrabiać, a razem stanowili mieszankę iście wybuchową.
Wystukał na klawiaturze swojego blackberry numer Dana i czekał na nawiązanie połączenia. Po upływie minuty nadal nie było sygnału.
-Co jest do cholery?!- mruknął gniewnie i ponownie wybrał numer. Tym razem na wyświetlaczu pojawił się komunikat: "Brak zasięgu".
-Cholera- powtórzył coraz bardziej zirytowany i otworzył laptopa. Odpalił przeglądarkę, modląc się o to, by internet zadziałał. Znowu zobaczył tylko napis: "Próba połączenia z internetem nie powiodła się". Zamknął z trzaskiem komputer i nerwowym krokiem podszedł do okna. Jestem zupełnie odcięty od świata, pomyślał. To cud, że telewizja nadal działała. Na zewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności. Śnieg sypał nieprzerwanie od kilku godzin. Słyszał głośne jęki i zawodzenie wiatru. Burza śnieżna wyraźnie przybierała na sile. Rozszalały żywioł pokazywał swoje tajemnicze i groźne oblicze. Pierre objawiał się, że któraś z wysokich, starych sosen może nie wytrzymać naporu wiatru i złamie się z łatwością pękająćej zapałki. Zamieć miała w sobie coś magicznego. Obserwował ją wyraźnie zafascynowany, ale jednocześnie czuł dziwny niepokój. Żeby zagłuszyć wewnętrzny głos szepcący mu coś do ucha, wsunął do odtwarzacza płytę i po chwili dom wypełnił się energetycznymi dźwiękami "Born in the U.S.A.". Podśpiewując razem z Bruce'm ruszył do kuchni po prezent od Marie. Ukroił kawałek, uniósł talerz do nosa i westchnął z zachwytem. Nozdrza wypełnił mu aromat pieczonych jabłek i cynamonu. Szarlotka to jest to, co wilkołaki lubią najbardziej, pomyślał i uśmiechnął się sam do siebie, przesyłając telepatycznie ukochanej kwiaciarce wielkiego buziaka. Pierwszy kęs sprawił, że przymknął oczy z rozkoszy. Ciasto wprost rozpływało się w ustach.
Zabrał pakunek do salonu, po drodze zgarnął z półki najnowszą powieść Kellermana i usadowił się wygodnie na kanapie, podwijając nogi pod siebie. Piosenka w odtwarzaczu zmieniła się na delikatny i poruszający utwór "Streets of Philadelphi". Pierre nagle poczuł znużenie. Książka była ciekawa, ale czuł jak ogarnia go senność. Dokończył szarlotkę i usiłował skupić myśli na intrydze, którą tym razem pisarz zaserwował czytelnikom.
Łagodne fale ciepła płynące z kominka otulały go, a w pokoju unosił się delikatny aromat dębowych szczap. Przetarł oczy dłonią i zmienił pozycję. Nawet nie spostrzegł, kiedy dopadł go sen, a książka wysunęła mu się z rąk i z cichym stuknięciem osunęła się na drewnianą podłogę. Tym razem nic mu się nie śniło...

Pierre'a obudził głośny huk. Rozejrzał się dokoła zdezorientowany, nie mogąc przypomnieć sobie jakim cudem zasnął. Jego wzrok padł na leżącą na ziemi książkę. Podniósł ją i odłożył na niski szklany stolik do kawy. Nie był pewien czy hałas, który usłyszał był rzeczywisty. Mimo to postanowił wyjść na dwór i rozejrzeć się. Gdy otworzył drzwi, lodowate powietrze natychmiast zmroziło go do szpiku kości. Walcząc z wichurą zamknął je i narzucił na siebie płaszcz. Prawie nic nie widział w zacinającym gęsto śniegu, ale szedł dalej. Otulił się szczelniej prochowcem, czując, że za chwilę z jego nosa i uszu pozostaną tylko sople.
Wreszcie dostrzegł zródło hałasu. Ogrodzenie na tyłach domu było uszkodzone, a połowę długości podwórza zajmowała ogromna sosna. Niektóre z gałęzi drzewa dotykały kuchennych okien. Obszedł jeszcze raz dom, sprawdzając czy burza nie dokonała innych szkód. Pierre oświetlając sobie drogę latarką z ulgą stwierdził, że oprócz tego nieszczęsnego drzewa leżącego na jego terenie, nic się nie stało.



Już miał wracać do domu, gdy usłyszał ciche skomlenie. Stanął jak wryty nasłuchując, ale odgłos nie powtórzył się. To pewnie tylko wiatr, mruknął. Jedną nogą był za progiem, kiedy skomlenie ponównie dotarło do jego uszu. Odwrócił się i zaczął uważnie omiatać strumieniem światła teren wokół domu. Na parapecie piwnicznego okna dostrzegł małą szarą kulkę. Okazało się, że to mały szczeniak. Nie zastanawiając się długo schował trzęsące się z zimna zwierzątko pod płaszczem i ruszył z powrotem do drzwi. Zrzucił płaszcz i zostawił go w sieni. Szczeniak cały czas drżał, mimo panującego w domu ciepła i patrzył na niego rozszerzonymi przerażeniem oczami.
-Spokojnie- szepnął Pierre, gładząc miękkie futerko. Serduszko zwierzęcia biło w szalonym rytmie. -Nie zrobię ci krzywdy- dodał łagodnym głosem.
Zdjął z kanapy jedną z poduszek, położył ją przed kominkiem i zostawił tam psa. Sam zaś poszedł do łazienki po ręcznik. Wycierając zwierzę przyglądał mu się uważnie. Szczeniak miał gęstą, szarą sierść, nieco ciemniejszą na grzbiecie. Jego pyszczek był długi i spiczasty. Jednak uwagę przyciągały przede wszystkim duże
żółto- złote oczy o nieco migdałowym wykroju.
-No, mały, musisz mieć w sobie trochę wilczej krwi- stwierdził Pierre. Zwierzak wreszcie przestał się trząść i teraz rozglądał się ciekawie dokoła. Pierre nakarmił go resztą pieczeni i ciepłym mlekiem. Mając pełny brzuszek szczeniak ułożył się wygodnie z nosem opartym na nodze Pierre'a i zasnął.
-Co ja mam z tobą zrobić?- zastanawiał się głośno mężczyzna. Lubił zwierzęta, ale przy jego trybie życia pies nie był najlepszym pomysłem.
-Trudno, stary, na razie musisz tu zostać, a później się coś wymyśli. Teraz obaj jesteśmy uziemieni- dodał, patrząc na śpiącego psa. Nie mając nic lepszego do roboty, Pierre wrócił do przerwanej lektury. Płyta już dawno się skończyła i ciszę mąciło teraz jedynie wycie wiatru i cichutkie pochrapywanie nowego lokatora.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz