poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.9.

CZĘŚĆ DZIEWIĄTA
 
 Kanada, zima 2012 r.
Okropny, piszczący dźwięk budzika brutalnie wyrwał Maria ze snu. Miał ochotę cisnąć nim z całej siły o ścianę. Widok potrzaskanej szybki i tych wszystkich śrubek sprawiłby mu cholerną satysfakcję. Był jednak zbyt rozsądny, żeby to zrobić. Gdyby rozwalił budzik, musiałby kupić nowy, a na to szkoda było Mariowi czasu. Po omacku wyciągnął rękę i unieszkodliwił piszczącego potwora jednym kliknięciem, a następnie opadł z powrotem na łóżko, marząc o zakopaniu się w ciepłej pościeli i kilku dodatkowych godzinach snu. W sypialni panowały egipskie ciemności. Mario wygramolił się z łóżka, narzucił na siebie szlafrok i podreptał boso do okna, by odsłonić rolety. Cała ulica pogrążona była w mdłym pomarańczowym świetle. Nastrój Maria pogarszała perspektywa jutrzejszego wylotu do Polski. Nie żeby miał coś do tego kraju, po prostu na myśl o kilkugodzinnym locie samolotem robiło mu się niedobrze.
Musiał jeszcze wiele spraw załatwić, a czasu było mało. Przede wszystkim trzeba potwierdzić rezerwację biletów-pomyślał. Trybiki w mózgu Maria obracały się z porażającą szybkością, ale i tak cały czas miał wrażenie, że coś przeoczył.
-Chwila, moment-mruknął sam do siebie, intensywnie główkując.
-Mam!-wykrzyknął po chwili i uśmiechnął się szeroko. Namówię chłopaków, żeby polecieli ze mną!
Na samą myśl o wspólnej podróży i czekających ich kłótniach poprawił mu się humor. Przestał wpatrywać się w okno i wesoło pogwizdując zabrał się za realizację swojego planu.

Daniel zaczął ogarniać bałagan, którego narobił przez te kilka dni. Po całej kuchni walały się papierki po czipsach, których Dan był wielkim fanem. Za trzy dni wracała jego żona, a rozmiar zniszczeń był tak wielki, że postanowił zabrać się za sprzątanie już dzisiaj. Właśnie napełniał piąty drugi worek ze śmieciami, kiedy usłyszał pukanie. Zerknął na zegarek i zaklął. Była siódma. O tej nieludzkiej porze mogła do niego przyjść tylko jedna osoba. Osunął ostatni worek na bok, żeby nie wybić sobie później o niego zębów i ruszył do drzwi. Nim do nich dotarł pukanie rozległo się po raz drugi.-Jezu, Mario...-jęknął.-Już idę!-dodał głośniej.
Tak jak się spodziewał za drzwiami ujrzał Maria. Menager Garou był jak zwykle nienagannie ubrany i do tego uśmiechał się od ucha do ucha. W głowie Daniela rozbrzmiały dzwonki alarmowe. Coś się święci-pomyślał.
-Cześć przyjacielu!-powiedział Mario.
Daniel nie odpowiedział. Popatrzył na menagera podejrzliwie zmrużonymi oczami.
-Jest siódma rano!-rzekł.- A ty jesteś w dodatku dla mnie miły... Hmm... Coś mi tu nie pasuje.-zadrwił Dan.
Mario machnął ręką i puścił słowa kumpla mimo uszu.
-Nie wpuścisz mnie? Zaraz zacznę zgrzytać zębami z zimna!
-Właź-mruknął Daniel.-Jak zamarzniesz przed moim domem, będę musiał się nieźle namęczyć, żeby udobruchać Ceci, kiedy cię zobaczy.
Mario zaśmiał się i roztarł skostniałe palce.
Kanapa w salonie wprost przyzywała go. Rozsiadł się wygodnie, rozkoszując się ciepłem. Daniel ulitował się nad nim.
-Chcesz coś do picia?-zapytał.
Mario skinął entuzjastycznie głową.-Byle było gorące!
Daniel westchnął.-Zrobię kawę. Jadłeś coś?
Mario wyglądał jak dziecko przyłapane z ręką w słoiku z ciastkami.
-Taaak-zawahał się.-Hamburgera. Wczoraj.
Daniel pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Proszę, proszę... A mnie zawsze pouczasz, jak mam się odżywiać!
Cierpliwość Maria była na wyczerpaniu. Mimo to nadal uśmiechał się przyjaźnie.
-Dobra, już się nie tłumacz-powiedział Daniel.-Chcesz kanapkę z szynką czy z serem?
-I z tym i z tym.
-Mogłem to przewidzieć-zaśmiał się Dan i poszedł do kuchni.



Mario tymczasem usilnie starał się wymyślić sposób na przekonanie przyjaciela do wspólnej wyprawy. W chwili gdy Daniel wszedł do salonu z kanapkami i kawą, Maria nagle olśniło. Nie mógł powstrzymać pełnego satysfakcji uśmiechu. Daniel postawił przed menagerem jedzenie i usiadł naprzeciw niego. Był zaciekawiony, co też przygnało Maria o tak wczesnej porze. Powoli sączył kawę i bacznie przyglądał się przyjacielowi. Ciekawość wzięła nad nim górę i postanowił darować sobie obserwowanie dalszych wysiłków Maria, który dzisiaj był po prostu słodki jak miód.
Daniel założył nogę na nogę i ni z tego ni z owego wypalił:
-Dobra, Mario. Wyczerpałeś już swój roczny limit słodyczy. Mów o co tak naprawdę chodzi.
Mario zachłysnął się trzecią kanapką i poczerwieniał. -Jestem idiotą-pomyślał. Z Danielem ten numer nie przejdzie. Mimo to nie miał zamiaru tak łatwo się poddawać.
-Och... Dan...-spojrzenie ciemnych oczu Maria wyrażało czystą niewinność.-Za kogo ty mnie masz?!-ciągnął dalej, udając urażonego.
Daniel roześmiał się serdecznie. Wizyta Maria poprawiła mu humor.
-Mario, kwiatuszku-zaczął, wiedząc jak bardzo menager nie cierpi tego określenia. -Za dobrze cię znam. Chociaż muszę przyznać, że obserwowanie ciepie takiego łagodnego i milutkiego jest ciekawym doświadczeniem-ciągnął.-Wolę jednak starego dobrego, zrzędliwego Maria. No więc? Słucham!
Z twarzy menagera zniknął przymilny uśmiech.
-Już dobra, dobra...-jęknał. Mam do ciebie sprawę. Istny interes życia! Musisz się zgodzić! Drugiej szansy nie będzie!
Dan uniósł brwi.-Fiu, fiu-powiedział.-Nie dziwię się, że jesteś tak dobrym menagerem! Znasz się na reklamie, to fakt!
Mario mile połechtany uśmiechnął się, tym razem już zupełnie szczerze. Oczy mu lśniły. Plan A nie spalił na panewce-pomyślał.-Może jednak się uda.
-Potrzebuję twojej konsultacji w pewnej sprawie-rzekł.
Dan popatrzył na niego pytająco.
-Chodzi o casting.
-Casting powiadasz...-Daniel przeciągał słowa.-Mów dalej. Zaintrygowałeś mnie.
Mario w duchu już opijał swoje zwycięstwo. Dan połknął haczyk. Strzepał okruszki ze spodni od Armaniego i przybrał profesjonalny wyraz twarzy.
-Jutro lecę do Polski, żeby wybrać dziewczynę, która zaśpiewa z naszym Wielkoludem...-zaczął menager.
-Do sedna!-jęknął Daniel. Nie lubię jak owijasz w bawełnę. Poza tym nie będę czekał całego dnia, aż wreszcie wydusisz z siebie jakiś konkret!
Oczy Maria ciskały gromy.-Gdybyś mi co chwilę nie przerywał, poszłoby szybciej!-zauważył zrzędliwie.
Daniel przezornie zmienił pozycję, szykując się do długiej tyrady. Oparł brodę na splecionych dłoniach i wpatrywał się w Maria nieporuszony jego marudzeniem.
Mario, zorientowawszy się, że tym razem przyjaciel postanowił darować sobie ripostę, kontynuował.
-Chciałbym, żeby ta dziewczyna naprawdę umiała śpiewać, Celine co prawda nie pobije, ale powinna być uzdolniona muzycznie.
Wokalista pokiwał w zamyśleniu głową.
-Masz rację-przyznał.
-Oczywiście, że mam-prychnął Mario.-To nie ulega wątpliwości! Teraz powiem ci na czym miałoby polegać twoje zadanie.
Dan uniósł jedną brew. Wyglądał przy tym tak komicznie, że Mario z trudem hamował chichot.
-Moje? Zadanie?-wokalista był zdziwiony. Mario przystąpił do ostatecznego kroku.
-Jedź ze mną do Polski! Potrzebuję konsultanta!-wypalił.
Brązowe oczy Daniela rozszerzyły się ze zdumienia. Tego się nie spodziewał.
-Ale do czego ja ci tam jestem potrzebny?-zapytał zdumiony.
-Nie wiesz?-zadrwił Mario.-Ktoś musi mi robić kanapki!
Kiedy przyjaciel nie odpowiedział, pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Dan, jaki ty jesteś niedomyślny! To chyba oczywiste, że potrzebuję zawodowego muzyka!
Daniel podniósł się z kanapy i stanął przed Mariem. Górował nad nim o dobre 20 cm i o to właśnie mu chodziło.
-Zaraz, zaraz. Myślisz, że ja się na to nabiorę, kwiatuszku? Przecież ty znasz się na muzyce równie dobrze jak ja!
Mario słysząc ten argument nieco przygasł. Fakt, strzał był celny.
-Znam się-przyznał.-Ale to ty jesteś wokalistą i masz lepszy słuch.
Daniel nadal nie wierzył w ani jedno słowo kumpla.
-Słuchaj Mario albo mówisz mi prawdę albo nie licz na to, że gdzieś z tobą polecę!
-Właśnie. Powiedziałem. Ci. Prawdę-Mario cedził słowa.
Daniel powolnym ruchem podniósł do ust kubek z kawą, napił się i z równie stoickim spokojem odstawił do na stolik. W Mariu tymczasem aż się gotowało.
-Ile razy mam powtarzać, że od strony muzycznej ty masz lepszy gust ode mnie?!-irytował się Mario, nerwowo usiłując poluzować krawat.
-Wiem, że mam, kochanie ty moje, ale ty nigdy byś dobrowolnie tego nie przyznał, chyba, że chodzi o...-zawiesił głos, a po chwili uśmiechnął się szeroko.
-Rozgryzłem cię, Sherlocku!-oznajmił Dan z nieskrywaną satysfakcją. Oczy błyszczały mu humorem.
 
 Mario przygarbił się nieco. Plan, który jeszcze godzinę temu wydawał mu się genialny, teraz sypał się w zastraszającym tempie.
-Skoro już jesteś taki genialny, to mówże o co tak naprawdę mi chodziło. Bardzo mnie interesuje ta twoje epokowa teoria!
-Kwiatuszku, przecież ty się boisz lać-odparł Dan łagodnie.
Mario udał zdumienie:
-Ja? Latać? Nieee.
-Nie? A kto wymiotował jak kot przez całą trasę do Libanu, kiedy lecieliśmy na koncert NDdP? Zarzygałeś Brunowi całe spodnie! Gdzie on dostanie teraz drugi taki skórzany ciuszek?-Daniel chichotał.-Ciesz się, że cię nie powalił, wiesz, że jest niezły w karate...
-Miałem wtedy chory żołądek-bronił się Mario.-Każdemu się zdarza.
-Polecę z tobą-wypalił nagle Dan.
Mario w duchu już tańczył kankana z radości.
-Jeszcze nie skończyłem-Dan nie miał litości.-Polecę, ale najpierw przyznaj, że po prostu boisz się samolotów! Usta Maria wykrzywiły się ironicznie. Był zakłopotany i jednocześnie wkurzony. Maska opanowania zniknęła.-Boję się! Zadowolony?!-wykrzyczał. Jego twarz zrobiła się niebezpiecznie purpurowa.
Daniel poklepał go dobrodusznie po plecach.-Szykuj kasę. Bilety, hotel i żarcie zostawiam tobie. Wreszcie spróbuję polskiego bigosu!
Mario rzucił mu zabójcze spojrzenie.-Może jeszcze wódeczki się napijesz?
-Oczywiście-wokalista entuzjastycznie skinął głową.-Przywieziemy po butelce Hugo i Wielkoludowi!
-Hmm...-mruknął Mario.
-Co znowu?-zapytał Daniel.
Menager wygładził poły marynarki nerwowym ruchem.
-Hugo leci z nami. To druga część twojej misji-oznajmił.
 
Hugo śnił. W tym pięknym śnie był gwiazdą rocka. Stał na scenie z gitarą elektryczną przewieszoną przez ramię, a fanki skandowały jego imię i rzucały coraz to mniejszymi częściami garderoby. Hugo był rozanielony. Uśmiechał się słodko i posyłał fankom buziaki. Do jego mózgu dotarł nagle jakiś dziwny dźwięk. Chwilunia, przecież na koncercie powinno się mieć wyłączone telefony-pomyślał.
Dźwięk był coraz głośniejszy.
Do jasnej cholery!-zaklął Hugo.-Nie nauczyli ich, że telefony można wyłączać?!
Melodyjka wydała mu się znajoma. Coś jakby "N'oubliez jamais" Cockera. Dzwonek był bardzo podobny do... Momencik! To jest mój dzwonek i mój telefon!-skojarzył w końcu. Uniósł powieki i przetarł zaspane oczy. Był zdezorientowany. Gdzie scena? Gdzie fanki? I dlaczego zamiast tych świetnych lateksowych spodni miał na sobie tylko majtki w grochy? Coś mu tu nie grało. Fanki go rozebrały? Oj. Te kobiety to jednak mają lubieżne upodobania-pomyślał.
Otrzeźwiła go dopiero ostatecznie komórka, która nie dawała za wygraną. Już całkowicie rozbudzony sięgnął po telefon i spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Daniel.
-Cześć Dan...-wychrypiał do słuchawki. Jego głos po wczorajszej popijawie przypominał wokal Garou. W duchu widział uśmiech Daniela. Pewnie teraz razem z Wielkoludem i Mariem się z niego nabijają. On jeden miał najsłabszą głowę. Chichot Dana potwierdził jego przypuszczenia.
-Jak się czujesz po wczorajszym?
Hugo zacharczał w odpowiedzi. Miał to być śmiech, ale coś mu nie wyszło.
-Głowa mnie boli-jęknął.
Rechot Daniela sprawił, że odsunął słuchawkę od ucha. Skronie pulsowały mu bólem.
-Nie dziwię ci się-odparł Daniel wesoło.
Jego radosny śmiech sprawiał, że Hugo chciało się wyć.-Ogołociłeś wczoraj barek Pierre'a z całego zapasu Single Malt. Nie muszę chyba dodawać, że był nieźle wkurzony.
-Ccoo? O cholera.-Hugo nakrył twarz poduszką.-Nic nie pamiętam-mruknął.
-Spokojna twoja rozczochrana! Ważne, że Wielkolud pamięta!
-Dostanie mi się?-retorycznie zapytał Hugo. Po drugiej stronie przez długą chwilę panowała cisza.
-Jesteś tam?-głos Hugo brzmiał już trochę mniej zgrzytliwie.
-Jestem-odparł Dan.-I nawet mam pewien plan. Będę twoim superhero i dzięki mnie Wielkolud cię nie znokautuje!
-Wiesz co, Dan? Powinni ci dać nagrodę Nobla za szerzenie pokoju na świecie...
-Nie ciesz się tak-zastrzegł Daniel.-Ja też mam do ciebie interes.
-Mogłem się tego spodziewać-wyjęczał Hugo.-Ta twoja bezinteresowność od samego rana była dziwnie podejrzana.
Daniel roześmiał się głośno.
-Oj Hugo, Hugo... A ja ci chciałem zaproponować wycieczkę na koszt Maria... Ale... Jak nie to nie. Cześć!
-Heej!-wydarł się Hugo.-Nie rozłączaj się! Jaką wycieczkę? To brzmi interesująco!
Po drugiej stronie linii Mario i Dan przybili właśnie piątkę.
-Jedziemy na parę dni do Polski na casting. Przyłączysz się?
-Pewnie!-odparł ucieszony Hugo.-Skoro Mario stawia!
-Mam tylko nadzieję, że nie oskubiecie mnie doszczętnie!-głos Maria dotarł do uszu Huga.-Muszę za coś żyć!
-I kupować garniaki od Armaniego-dopowiedział Hugo rozbawiony.
-Spotkajmy się za dwie godziny w biurze Maria. Wtedy poznasz szczegóły-głos Dana przebił się przez ogólny chichot.
-Dobra. Będę-obiecał Hugo.-To do zobaczenia!-dodał i rozłączył się. Przez dwie godziny człowiek może się nawet nieźle wyspać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz