Zamieszczam to, co udało mi się napisać. Jednak jest coś w stwierdzeniu, że im więcej wolnego czasu człowiek ma, tym większy leń go ogarnia. Poprawię się, obiecuję!
ROZDZIAŁ 5.
Radość wybrała tylko dlatego, że spodobało jej się brzmienie tego słowa.
W swoim czternastoletnim życiu nie doświadczyła jej za wiele. Ba! Co tu
dużo mówić- było jej tyle co nic.
Podświadomie czuła, że w tym miejscu kryła się nadzieja, a to właśnie
nadziei i spokoju Magda potrzebowała najbardziej. Pragnęła zaszyć się
gdzieś i lizać rany. Wiedziała, że gdyby została w domu, to prędzej czy
później by nie wytrzymała i zrobiłaby coś głupiego. Sobie albo jemu.
Zabij jeśli sama chcesz żyć.
Jesteś głodna? Żarcie ci z nieba nie spadnie. Ukradnij coś.
Potrzebujesz forsy? Pamiętaj, że odpowiednio opakowany towar zawsze
lepiej się sprzedaje, więc na co czekasz? Wciągnij mini i do roboty!
Latarni w mieście nie brakuje.
Magda dobrze znała prawa rządzące ulicą. Pierwsze dwa brzmiały jak dla niej całkiem logicznie.
Trzecim się brzydziła.
Na myśl o tym, że ktoś mógłby ją dotykać zbierało jej się na wymioty. Od
czasu, gdy dwa lata temu pierwszy raz przyszedł do jej łóżka dotyk
mężczyzny budził w niej wstręt. Wstręt i jednocześnie wstyd.
Czy naprawdę go prowokowała? Co takiego zrobiła? Tak wiele pytań
pozostawało bez odpowiedzi. Może gdyby wiedziała łatwiej byłoby jej się z
tym jakoś pogodzić.
W opowieści o tym, jak córki muszą zastępować matki we wszystkim, gdy
tych zabraknie już od dawna nie wierzyła. Miała swój rozum. Rozumiała
znaczenie słowa "pedofil". Wiedziała, że nie zawsze chodziło tylko o
seks. Ojciec nigdy jej nie zgwałcił, przynajmniej nie w pełnym tego
słowa znaczeniu.
Poczucie władzy i możliwość zadawania cierpienia stanowiły większą podnietę.
Afrodyzjak.
Taaa, jasne, doktorze Freud. To czemu ta wiedza w niczym ci nie pomaga?
Co z tego, że rozumiesz wszystko? To i tak boli, prawda?
Prawda.
Często leżąc w nocy w łóżku i kuląc się w obawie, że on znowu się zjawi
myślała. Planowała ucieczkę, wyobrażała sobie, że mieszka w jakimś
niewielkim miasteczku, ma kochających rodziców i psa.
Głupie mrzonki.
Nie masz nic, bo na nic nie zasługujesz. Kto by cię zechciał?
Te myśli sprawiały ból, ale czasami naprawdę wydawało się jej, że
musiała zrobić kiedyś coś bardzo, bardzo złego. Nic na świecie nie
działo się bez przyczyny. We wszystkim był jakiś do tej pory niewidoczny
dla jej oczu cel.
Wiele bezsennych godzin poświęciła na rozważania. Kiedy przychodził
próbowała się wyłączyć, by nie czuć jak jego brudne łapska
prześlizgiwały się po jej skórze, zdzierały z niej piżamę.
Na początku płakała, błagała go, by dał jej spokój. Szybko przestała to
robić, gdy wreszcie dotarło do niej, że na tym mu właśnie zależy.
Chciał słyszeć jej jęki, upajać się widokiem łez. Nauczyła się więc wyłączać.
Leżała jak kłoda, milcząca i obojętna, a on robił swoje.
Gdyby tak ukraść mu jedną z żyletek, trochę bólu i po sprawie. Kraina wiecznego spokoju i szczęśliwości.
"Pan jest moim pasterzem, nie brak mi niczego.
Pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć:
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach
przez wzgląd na swoje imię.
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę,
bo Ty jesteś ze mną (...)". Doprawdy? Więc gdzie byłeś, Boże, gdy mnie katował? No gdzie? Ciebie nie ma. Nie istniejesz.
Ucieczka w śmierć byłaby zbyt prosta. Tak to sobie tłumaczyła, aż do dzisiaj. Dziś była wolna.
-Masz jakieś ubranie na
zmianę?- dyrektorka domu dziecka, Teresa Glacoń zmierzyła Jacka
taksującym wzrokiem. Ciemne dżinsy, elegancka koszula z dobrego
materiału i skórzana kurtka sprawiały wrażenie nowych i musiały
kosztować lwią część jej pensji. Szkoda tylko, że pan Makowski nie zdąży
się nimi nacieszyć.
-Co cię obchodzą moje ciuchy?- spytał opryskliwie. Miał wrażenie, że ta
kobieta obrała za główny życiowy cel wyprowadzanie go z równowagi i to w
dodatku od rana.
Pieprzona robota, a pomyśleć, że w tym czasie mógłby zabawić się z tą
ponętną blondi... W nocy przetestowali stanowczo za mało pozycji,
przemknęło mu przez myśl.
Teresa uniosła kącik ust w kpiącym uśmiechu, który jeszcze bardziej rozwścieczył Jacka.
-Wyglądasz całkiem- całkiem, kochanieńki.
-Więc w czym rzecz?- Jacek nie należał do ludzi cierpliwych.
Glacoń zachichotała. A niech to! Ten osioł sam musiał przekonać się o tym, co miała na myśli. Machnęła ręką, tłumiąc śmiech.
-Nic- nic. Siadaj, musimy porozmawiać.
Aktor popatrzył na nią wyczekująco. Uśmiech zniknął z jej twarzy,
dyrektorka spoważniała, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki
przybyło jej lat. Przycupnęła na skraju biurka, o które w pełnej
nonszalancji pozie opierał się Jacek. Ich twarze dzieliło teraz tylko
kilka centymetrów. Jacek był coraz bardziej zaciekawiony.
-Musisz wiedzieć, Jacku, że w naszym domu przebywają różne dzieci...- zaczęła.
Makowski wzruszył ramionami i zatknął kciuki za pasek dżinsów.
-I co z tego?
Teresa nadal wpatrywała się w jego twarz. Nie dostrzegłszy na niej ani grama zrozumienia, westchnęła z rezygnacją.
-Do wszystkiego podchodzisz tak lekko? Nie, nie unoś się-
zaprotestowała, gdy chciał zaprzeczyć. -To nie było oskarżenie, a zwykłe
stwierdzenie faktu. Myślisz, że z jakiego powodu te dzieciaki tu
trafiają? Bo ktoś je porzucił?
Ponieważ najwidoczniej oczekiwała odpowiedzi, Jacek niechętnie skinął
głową. Cała ta rozmowa przestała mu się podobać. Czuł, że zmierzają do
niezbyt przyjemnej pointy.
-Mylisz się- podjęła przerwany wątek Teresa- mamy tu do czynienia z
najróżniejszą patologią. Alkoholizm i narkomania to tylko wierzchołek
góry lodowej. Bicie, molestowanie, przypadki choroby sierocej...-
wymieniała dalej uważnie obserwując jego twarz. Wyglądał na lekko
znudzonego.
-Daruj mi tę litanię, OK? Potrafię sobie wyobrazić jak wygląda życie
tutaj- przerwał jej ponownie, bo cała ta sytuacja stała się nieco
monotonna.
-Naprawdę potrafisz?- zadrwiła, krzyżując ręce na piersiach i świdrując
go wzrokiem. Nie chciała uciekać się do ostateczności, ale wyraźnie nie
dawał jej wyboru.
-Nic nie wiesz- stwierdziła pełnym smutku głosem. -Dla ciebie życie było
bardzo łaskawe. Widziałeś kiedyś dzieciaka, który nie jadł od wielu
dni, bo tak zwani rodzice w pijackim zwidzie zapomnieli o nim? Wiesz jak
trudno zdobyć zaufanie maltretowanego dziecka? Musiałeś opatrywać
poparzone rączki małej dziewczynki, bo jej matka chciała sprawdzić co
się stanie, gdy rozżarzony papieros dotknie delikatnej skóry dłoni?-
ciągnęła z furią w głosie widząc osłupienie malujące się na jego twarzy.
Uznała, że jak na pierwszy raz wystarczy tej terapii szokowej.
-Nie widziałem- przyznał cicho, gdy znowu mógł mówić. Na kilka sekund go
zamurowało, a obrazy dzieci, które opisywała niechciane pojawiały się w
jego mózgu.
-To w takim razie niczego nie wiesz- powiedziała Glacoń normalnym tonem.
-Nasi podopieczni wystarczająco dużo już wycierpieli. Chcę ci tylko
uświadomić, że powinieneś być wobec nich delikatny. Krzykiem niewiele
zdzia...- urwała, bo Jacek zerwał rię na równe nogi i potrząsnął głową z
niedowierzaniem. Po tym jak nagle pociemniały mu oczy poznała, że jest
bliski wybuchu.
-Za kogo ty mnie masz, do kurwy nędzy?!- wysyczał i oparł dłonie po obu
stronach biurka, więżąc ją i nie dając szansy wymigania się od
odpowiedzi.
-Nie cierpię dzieci, ale na litość boską, nie jestem jakimś pieprzonym
sadystą! Rzeczywiście uważasz, że przywiążę je do krzeseł i będę okładał
pasem?
No, Makowski, będą z ciebie ludzie, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos.
-Puść mnie- oznajmiła spokojnie, choć naprawdę spodobała jej się jego reakcja. Nie chciała, żeby był obojętny.
Usłuchał, ale na jego twarzy nadal malowała się chęć mordu ze szczególnym okrucieństwem.
-Znajdź Nikę. Ona powie ci co masz robić- poinformowała go. -Czekasz na
zmiłowanie? Do roboty!- dodała, gdy nie ruszył się z miejsca.
Teresa zasiadła za biurkiem i zaczęła przekładać papiery, dając mu tym
samym do zrozumienia, że uznała ich rozmowę za zakończoną. Po chwili
trzasnęły drzwi.
Makowski okazał się trudnym przypadkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz