CZĘŚĆ DRUGA
Kanada, zima 2012 r.
W swoim domu w Sherbrooke Pierre Garand, bardziej znany wszystkim jako
Garou przysiadł niespokojnie na brzegu stolika do kawy i zmierzył Maria
Lefebrve, menagera i przyjaciela groźnym spojrzeniem.-Żadnego
playbacku!-zażądał kategorycznie. Mario wstał, podszedł do okna i
nerwowym ruchem zmierzwił sobie włosy, które były już prawie całkiem
popielate.
-Cholera, Pierre. . . Czemu musisz być taki uparty?! Skąd ja ci teraz
wytrzasnę Celine Dion?! Wyglądam na Davida Coperfielda?! To moja wina,
że Celine koncertuje teraz w Vegas?!
-Nie twoja.-zgodził się Pierre, widząc, że żyłka na skroni Maria zaczyna niebezpiecznie pulsować.
-No więc ogarnij się chłopie. . .-jęknął Mario.-Nie możesz zaśpiewać czegoś innego? Musi być to przeklęte "Sous le vent"?!
-Musi.-Pierre podszedł do swojego menagera z uśmiechem.-Coś się wymyśli, tylko spokojnie.
Mario westchnął ciężko-No ok, ok. . . Tylko pamiętaj, że nie mamy dużo czasu.
-Tak, wiem.-przytaknął jego przyjaciel i skierował spojrzenie swoich
błękitnych oczu ku ogromnemu, panoramicznemu oknu wychodzącemu na
zachód. Kanada jest piękna.-pomyślał.-Piękna i dzika. Cudowne
połączenie.
Nad ośnieżonymi szczytami gór słońce właśnie chowało się za horyzont.
Ostatnie oślepiająco jasne promienie odbijały się od śniegu i tworzyły
fascynujące załamania.
Uroda tego krajobrazu poraziła go. Ten widok był dla niego bardzo ważny.
Nie potrafił żyć bez gór, drzew i czystego błękitu nieba. Gałęzie jodły
rosnącej za oknem, a teraz uderzającej w szybę wyrwały Pierre'a
zamyślenia. -Mam pewien pomysł-powiedział powoli Daniel Lavoie, postawny
mężczyzna już dobrze po sześćdziesiątce o srebrnych włosach i wesołych
oczach. Nawiasem mówiąc był to jeden z czołowych kanadyjskich
wokalistów. W tej chwili jednak leżał rozciągnięty w całej swojej
okazałości na sofie w dużym, przestronnym salonie Garou i sączył kawę ze
swojego ulubionego kubka w kwiatki.
-Tak, Dan? Jaki?-zapytał Pierre
Daniel powoli wyprostował się, założył nogę na nogę i uśmiechnął się triumfalnie. Nie miał wcale zamiaru się spieszyć.
Nerwy Maria były napięte do granic możliwości. Zdjął okulary, potarł
piekące oczy i spiorunował Daniela wzrokiem.-I co się tak śmiejesz, jak
głupi do sera?! Mów!
-Mario. . . Uspokój się. Zrobię ci drinka.-zaproponował Pierre. Brak
zaprzeczenia uznał za odpowiedz twierdzącą, podszedł więc do barku,
nalał do niskiej szklaneczki na dwa palce bourbona i podał do Mariowi.
Ten wypił jednym haustem prawie wszystko i zaczął się krztusić. Czuł, że
zaraz wypluje płuca. Daniel zachichotał.
-Dobra, Dan, wiem, że lubisz te słowne gierki-powiedział Pierre.-Ale nie
przesadzaj. Widzisz, że Mario za chwilę padnie na zawał.
Ton mężczyzny był poważny, ale przyjaciele wyczuli, że z trudem hamuje
się od śmiechu. Daniel pierwszy to zauważył. W jego ciemnych oczach
pojawiły się chochliki.-To, że Celinka jest w Vegas wcale nie musi
stanowić problemu.
-To co, sklonujemy ją?-zauważył Mario złośliwie.-Że też ten-tu wskazał
dłonią na Pierre'a musi byc takim upartym osłem. . . Pokój wypełnił
niski, gardłowy śmiech Garou.-Tak, Mario. Ja ciebie też
kocham.-wyznał.-A ty Daniel, mów wreszcie o co chodzi, bo mój menago
nabawi się nerwicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz