poniedziałek, 19 sierpnia 2013

"Nowe początki" (tytuł roboczy) - cz.2.

CZĘŚĆ DRUGA
 

Kanada, zima 2012 r.
 

W swoim domu w Sherbrooke Pierre Garand, bardziej znany wszystkim jako Garou przysiadł niespokojnie na brzegu stolika do kawy i zmierzył Maria Lefebrve, menagera i przyjaciela groźnym spojrzeniem.-Żadnego playbacku!-zażądał kategorycznie. Mario wstał, podszedł do okna i nerwowym ruchem zmierzwił sobie włosy, które były już prawie całkiem popielate.
-Cholera, Pierre. . . Czemu musisz być taki uparty?! Skąd ja ci teraz wytrzasnę Celine Dion?! Wyglądam na Davida Coperfielda?! To moja wina, że Celine koncertuje teraz w Vegas?!
-Nie twoja.-zgodził się Pierre, widząc, że żyłka na skroni Maria zaczyna niebezpiecznie pulsować.
-No więc ogarnij się chłopie. . .-jęknął Mario.-Nie możesz zaśpiewać czegoś innego? Musi być to przeklęte "Sous le vent"?!
-Musi.-Pierre podszedł do swojego menagera z uśmiechem.-Coś się wymyśli, tylko spokojnie.
Mario westchnął ciężko-No ok, ok. . . Tylko pamiętaj, że nie mamy dużo czasu.
-Tak, wiem.-przytaknął jego przyjaciel i skierował spojrzenie swoich błękitnych oczu ku ogromnemu, panoramicznemu oknu wychodzącemu na zachód. Kanada jest piękna.-pomyślał.-Piękna i dzika. Cudowne połączenie.
Nad ośnieżonymi szczytami gór słońce właśnie chowało się za horyzont. Ostatnie oślepiająco jasne promienie odbijały się od śniegu i tworzyły fascynujące załamania.
Uroda tego krajobrazu poraziła go. Ten widok był dla niego bardzo ważny. Nie potrafił żyć bez gór, drzew i czystego błękitu nieba. Gałęzie jodły rosnącej za oknem, a teraz uderzającej w szybę wyrwały Pierre'a zamyślenia. -Mam pewien pomysł-powiedział powoli Daniel Lavoie, postawny mężczyzna już dobrze po sześćdziesiątce o srebrnych włosach i wesołych oczach. Nawiasem mówiąc był to jeden z czołowych kanadyjskich wokalistów. W tej chwili jednak leżał rozciągnięty w całej swojej okazałości na sofie w dużym, przestronnym salonie Garou i sączył kawę ze swojego ulubionego kubka w kwiatki.

-Tak, Dan? Jaki?-zapytał Pierre
Daniel powoli wyprostował się, założył nogę na nogę i uśmiechnął się triumfalnie. Nie miał wcale zamiaru się spieszyć.
Nerwy Maria były napięte do granic możliwości. Zdjął okulary, potarł piekące oczy i spiorunował Daniela wzrokiem.-I co się tak śmiejesz, jak głupi do sera?! Mów!
-Mario. . . Uspokój się. Zrobię ci drinka.-zaproponował Pierre. Brak zaprzeczenia uznał za odpowiedz twierdzącą, podszedł więc do barku, nalał do niskiej szklaneczki na dwa palce bourbona i podał do Mariowi. Ten wypił jednym haustem prawie wszystko i zaczął się krztusić. Czuł, że zaraz wypluje płuca. Daniel zachichotał.
-Dobra, Dan, wiem, że lubisz te słowne gierki-powiedział Pierre.-Ale nie przesadzaj. Widzisz, że Mario za chwilę padnie na zawał.
Ton mężczyzny był poważny, ale przyjaciele wyczuli, że z trudem hamuje się od śmiechu. Daniel pierwszy to zauważył. W jego ciemnych oczach pojawiły się chochliki.-To, że Celinka jest w Vegas wcale nie musi stanowić problemu.
-To co, sklonujemy ją?-zauważył Mario złośliwie.-Że też ten-tu wskazał dłonią na Pierre'a musi byc takim upartym osłem. . . Pokój wypełnił niski, gardłowy śmiech Garou.-Tak, Mario. Ja ciebie też kocham.-wyznał.-A ty Daniel, mów wreszcie o co chodzi, bo mój menago nabawi się nerwicy.

-Mój pomysł polega na tym, żebyś znalazł inną wokalistkę do duetu.
-Świetna myśl!-odezwał się milczący do tej pory Hugo, szef ochrony Garou i jego kumpel od przedszkola.
Pierre milczał, rozważają w duchu słowa przyjaciela. Fakt, pomysł mógł wypalić.-Zgadzam się.-odparł po krótkim zastanowieniu.
-Ty to masz łeb, Dan!-wykrzyknął Hugo.
Daniel skłonił się lekko.-Zawsze do usług.-powiedział i cała czwórka zarechotała. Śmiał się nawet Mario,który na co dzień był poważny z racji wykonywanej przez siebie posady. Nie trwało to jednak długo. Menager Garou oprzytomniał jako pierwszy i zapytał już spokojnie.-Wszystko pięknie, tylko z kim nasz wielkolud będzie śpiewał?
-Oto jest pytanie. . .-Hugo uśmiechał się głupawo, widać drinki, które wypił wcześniej z Pierre`m wprawiły go w niemałe otumanienie. Pierre spostrzegł w jakim stanie znajduje się przyjaciel i trochę zaniepokoił go fakt, że za paskiem Hugo tkwi pistolet. Ochroniarz nigdy się z nim nie rozstawał.
-Spluwa-powiedział Pierre i wyciągnął rękę w kierunku Hugo.
-Coo? Jaka. . .spluwa?-wyjąkał jego przyjaciel.
-Twój pistolet, baranie.-rzeczowo zauważył mężczyzna.-Nie chciałbym cię widzieć z dziurą w tyłku.
Ten argument przemówił najwidoczniej do wyobraźni Hugo, bo podniósł się z trudem z fotela i wyciągnął swojego glocka zza paska czarnych levisów.-
Pp. . .roszę mamusiu!-zarechotał. Jego czarne oczy były teraz szkliste.
-Ej, wielkoludzie!-zawołał, gdy kumpel odwrócił się od niego, by odłożyć broń w bezpieczne miejsce.
-Co?-zapytał Pierre. Chciało mu się śmiać.-Pamiętaj, że w przedszkolu to ja byłem popularniejszy. . . Później to wszystko się jakoś popierdzieliło. Laseczki też wolały mnie.-wyznał z satysfakcją.
 Daniel, którego brzuch rozbolał ze śmiechu, trzymając się za niego powiedział:-To nieco psuje twoją opinię playboya. . .
-Ha ha ha. Bardzo śmieszne. Ważne jak mężczyzna kończy, a nie jak zaczyna.-odparował Pierre i odwrócił się do Hugo. Na ustach igrał mu złośliwy uśmieszek. Problem polegał jednak na tym, że Hugo już go nie słyszał. Spał i pochrapywał w najlepsze.
Pierre wyciągnął z szafy koc i nakrył nim przyjaciela.-Temu panu już dziękujemy.-uśmiechnął się szerzej. Oczy mu błyszczały. Uwielbiał te ich przepychanki. Hugo był częścią jego życia od tak dawna, że nie wyobrażał sobie już, by mogło to wyglądać inaczej.
-No to na czym skończyliśmy?-zapytał.
Mario jak zawsze przytomny wygładził poły ciemnoszarej marynarki.-Na wokalistce-odparł.-A właściwie na jej braku. Słucham panie Einsteinie, ma pan jakiś pomysł?-tę uwagę skierował do Daniela.
Przyjaciele rozumieli się doskonale.
-Oczywiście, najdroższy.-głos Dana był słodki jak miód.-Zorganizuje się casting na tej uczelni w Poznaniu, tam, gdzie ma zaśpiewać nasz kochany wielkolud.
-Jestem za!-odezwał się wielkolud i zaśmiał się.-Mario, kwiatuszku. . .-zawiesił głos-bierz się do roboty! Trzeba tam zadzwonić.
Zbolała mina kwiatuszka była warta wszystkich pieniędzy.
Edytuj/Usuń Wiadomość

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz