poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"Skok na głęboką wodę"- rozdział 4

ROZDZIAŁ 4.
Blondynka leżąca obok Jacka westchnęła i wtuliła się w niego mocniej. Jej nagie piersi przylgnęły do jego pleców. Mimowolnie poczuł napięcie w lędźwiach, ale starał się opanować podniecenie rozchodzące się falą po jego ciele. Owszem, dziewczyna była niezła jeśli chodziło o łóżkowe gierki, ale jej czas już minął. Ostrożnie wstał. Wolał unikać ataków histerii i łez, które czekałaby go, gdyby blondynka się obudziła. Takie akcje go nudziły, uważał je za co najmniej niesmaczne. W końcu nigdy niczego im nie obiecywał, prawda? Kobieta, która myśli, że kilka gorących numerków zaprowadzi ją przed ołtarz i do bankomatu ze złotą kartą płatniczą w ręku musiała być kretynką. Uważał, że noce w łóżku znanego aktora w zupełności powinny wynagrodzić tym głupiutkim pannom rzekome straty moralne. Głupoty Jacek nienawidził najbardziej. Wiele rzeczy można mu było zarzucić- był bogaty, zepsuty, niedojrzały, traktował ludzi instrumentalnie, ale na pewno nie był idiotą. Pod szopą czarnych włosów znajdował się mózg, którego nie powstydziłby się niejeden profesor. Uspokojony tym jakże logicznym wywodem zaczął się ubierać. Wciągnął spodnie i narzucił koszulę, spoglądając z roztargnieniem na zegarek. Duża i mała wskazówka tworzyły godzinę siódmą trzydzieści. Jacek zdębiał. O ósmej miał być w tym cholernym domu dziecka. Niech to szlag!- mruknął szukając kluczyków. Poklepał się po kieszeniach, lecz obie okazały się być puste. W tej właśnie chwili powoli, bardzo powoli zaczęło docierać do niego, że kluczyki wraz z jego ukochanym wozem pewnie już dawno zostały przerobione na stertę złomu.
Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Jęk boleści wydarł się z jego piersi, gdy uświadomił sobie, że przez najbliższe kilkanaście miesięcy o nowym wozie będzie mógł tylko pomarzyć.
Z szufladki nocnego stolika wyjął papierosy i drobną nagrodę pocieszenia dla blondynki- bransoletkę zrobioną z maleńkich złotych serduszek. Środek każdego z nich naprzemiennie wypełniały rubiny i diamenty. Położył błyskotkę na poduszce obok blondynki tam, gdzie powinna znajdować się jego głowa i pośpiesznie nabazgrał na kartce: "Dzięki za pełną wrażeń noc. Zatrzaśnij drzwi, kiedy będziesz wychodziła. Liczę na to, że prezent Ci się spodoba. J.".
To cacko kosztowało go ładnych parę kawałków, ale Jacek uważał, że święty spokój jest rzeczą bezcenną.



Taksówka, którą zamówił miała zjawić się tu za kilkanaście minut. Na samą myśl tego, co go czekało Jacek poczuł dreszcze na całym ciele. Dzieci, mnóstwo dzieci, małych potworów z umorusanymi twarzami i rękami lepkimi od różnych dziwnych substancji, których pochodzenia wolał nie dociekać. Wzdrygnął się słysząc dźwięk klaksonu. Nie oglądając się za siebie wyszedł z domu i cicho zamknął za sobą drzwi. Mieszkał w podwarszawskiej dzielnicy willowej. Panowały tu spokój i cisza, na których tak bardzo Jackowi zależało. Nie nękali go paparazzi, nikt nie prosił o autograf. Żył tu sam i było mu z tym dobrze.
Taksówka zaparkowana przy krawężniku wyglądała nieciekawie. Stary fiat ledwie trzymał się kupy. Jacek jeszcze raz pomyślał o swoim biednym ferrari, westchnął głęboko i wsiadł do środka.
-Do Radości- rzucił. -Tylko proszę się pośpieszyć.
-Się robi- mruknął taksówkarz i po chwili kupa złomu ruszyła z zadziwiającą lekkością, wioząc Jacka prosto do piekła. Ciszę przerywał tylko monotonny szum silnika, który sprawiał, że Jacek stawał się coraz bardziej senny. Głowa opadła mu do tyłu, oczy miał przymknięte. Wydawał się być całkowicie zrelaksowany. Rzadko kto zauważał, że pod tą powłoką krył się czujny i ostry jak brzytwa umysł.
Może i tak jest lepiej, pomyślał. Nigdy nie zależało mu na opinii innych. Robił co uważał za słuszne i nikogo nie pytał o zdanie. Zawód wybrał na przekór rodzicom, a zwłaszcza ojcu, który widział w Jacku swojego następcę, prawnika i właściciela prestiżowej kancelarii adwokackiej. Aktorstwo go bawiło. Lubił choć na kilka godzin przemienić się w kogoś innego. Jednego dnia był dobrotliwym księdzem, a już drugiego płatnym mordercą. Tak, ta praca mu odpowiadała. Każdą z tych osób obdarowywał cząstką siebie. Może właśnie dlatego gra Jacka Makowskiego zawsze budziła tyle emocji. Pod ładną powierzchniowością znajdowała się wielowarstwowa osobowość kameleona, który w pustej, papierowej postaci potrafił odnaleźć siebie i uczynić z niej aktorską perełkę.
Wyobraź sobie, kotku, że grasz niańkę- głos jego asystentki, Marioli, rozbrzmiał w głowie Jacka.
Niańkę? On?! Nie wziąłby tej roli nawet gdyby gwarantowała mu Oscara!
Nie zachowuj się jak dziecko!- głos nie dawał za wygraną. Próbuję ci ułatwić życie! Spieprzyłeś sprawę, Makowski, to teraz cierp.
Nie mogłabyś już stulić tej ślicznej buźki? Pamiętaj, kto tu jest szefem.
Jak sobie życzysz- głosik umilkł, ale myśli Jacka nadal kotłowały się pod czaszką. Zresztą... W sumie dlaczego miałby nie dać rady? Ludzie robią gorsze rzeczy.

W tym konkretnym przypadku słynna intuicja Makowskiego zawiodła.

4 komentarze:

  1. Zroblam Ci reklamę wśród moich znajomych, które też piszą blogi z opowiadaniami

    OdpowiedzUsuń
  2. O! Dzięki, pewnie się przyda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marto, kiedy się pojawi coś nowego na Twoim blogu? Czekam na nowy rozdział, dotyczący perypetii Jacka...

    OdpowiedzUsuń
  4. W przyszłym tygodniu. Środa-czwartek. Wcześniej nie dam rady.

    OdpowiedzUsuń