poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Coś na dobry początek, czyli..."Szansa"!

Na pierwszy ogień pójdzie najnowsze "dzieło". Mam nadzieję, że Wam się spodoba. :)

"Szansa"


-Jak możesz być taka spokojna?!- jego niski głos przepełniony był emocjami. W tej chwili rozbrzmiewała w nim gorycz i furia.
Kate umościła się wygodniej i uniosła się, by pogładzić go po policzku.
-Gerry...
-Nie- wzdrygnął się. -Nie dotykaj mnie.
Zrezygnowana opuściła dłoń i wbiła wzrok w swoje palce.
-Co mi da złość?- zapytała raczej siebie, a nie jego.
-Złość może i nic- w jego oczach czaiło się cierpienie, które bezskutecznie próbował ukryć. -Problem w tym, że ty już się poddałaś- dodał cicho i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Czuł się jak schwytany w pułapkę. Miał wrażenie, że ściany zbliżają się do niego i że zaraz zabraknie mu powietrza.
Kate uśmiechnęła się blado i wzruszyła chudymi ramionami.
- "Poddałaś" to złe słowo, Gerry. Ja po prostu pogodziłam się z tym co nieuchronne.
Zaśmiał się krótko i gorzko. Przeczesał włosy i pokręcił głową.
-Nie poznaję cię! Gdzie się podziała ta dziewczyna, która była gotowa walczyć ze wszystkimi o swoje marzenia? Pamiętasz jak kilka tygodni temu opowiadałaś mi o domku w lesie? O studiach podyplomowych? A teraz co?! Przestało ci zależeć?
-Chodź tu- poprosiła. -Usiądź przy mnie.
Gdy przysiadł na brzegu łóżka spojrzała mu w oczy szukając odpowiednich słów. Bardzo nie chciała go zranić.
-Wczoraj wieczorem był u mnie lekarz- zaczęła łagodnym głosem, tak jakby zwracała się do dziecka albo pokaleczonego zwierzęcia.
-Mówże do jasnej cholery! Torturowanie mnie sprawia ci przyjemność?
-Och, zamknij się i daj mi powiedzieć- w jej głosie na powrót pojawił się władczy ton, który tak go kiedyś drażnił. Teraz nie zwrócił nawet na niego uwagi.
-Mówiłem ci, że wszystko będzie dobrze!- wykrzxknął rozentuzjazmowany.
Popatrzyła na niego ze zniecierpliwieniem. Poczuł, że się czerwieni.
-Okay, przepraszam. Nie będę ci więcej przerywał.
-Ta nowa metoda leczenia zawiodła- poinformowała go spokojnie. Całą wczorajszą noc przepłakała. Teraz nie miała już siły ani na gniew, ani na łzy.
-Nie- zaprotestowała widząc jak otwiera usta, żeby coś powiedzieć.
-Został mi miesiąc, może półtora- na jej twarzy malowało się znużenie. Wiedziała, że go rani swoją obojętnością, ale nie miała wyjścia. Gdyby rozpoznał, że się bała, wtedy jej plan nie miałby najmniejszych szans powodzenia. Przycisnęła palcami powieki, zbierając się na odwagę.
-Posłuchaj, Gerry, ja...-odchrząknęła, starając się, by jej głos zabrzmiał pewnie. -Było miło, ale kilka wspólnych nocy nie upoważnia cię do tego, by czuwać przy moim łóżku niczym wierny mąż. Odejdź stąd- dodała i spuściła wzrok. Bała się, że jeśli na niego spojrzy, nie będzie w stanie zadać kolejnego ciosu.
Gerry milczał, nie mógł się poruszyć. Ból odbierał mu rozum. Każda cząstka jego ciała była jednym wielkim cierpieniem.
-Nie chcesz mnie?- zapytał. Miał ściśnięte gardło, z jego ust wydobył się tylko szept. Mimo to ona doskonale go słyszała. Odetchnęła głęboko i użyła całej siły woli jaką posiadała, by unieść wzrok.
-Nie, nie chcę cię. Nie kocham cię. Nasza dalsza rozmowa nie ma sensu. Teraz proszę, abyś wyszedł. Jestem zmęczona.
Wstał powoli i przez chwilę patrzył na nią w pełnym napięcia milczeniu.
-Jak sobie życzysz- dodał cicho i już go nie było.
Kate zagryzła pięść, by stłumić szloch. Daremnie. Łzy znowu zaczęły płynąć.

Szedł jak lunatyk z wzrokiem wbitym w ziemię. W zwolnionym tempie wszystko zaczęło do niego docierać. Gdy doszedł do parku otaczającego szpital opadł z jękiem na ławkę. Bał się, że nogi za chwilę odmówią mu posłuszeństwa.
Nie chciał się w niej zakochać. Dobrze bawili się w swoim towarzystwie. Przez pewien czas wmawiał sobie, że nic do niej nie czuje. Dzisiaj uświadomił sobie jednak, że jest zakochany w kobiecie, która go nie chce, która niedługo umrze. Świadomość ta sprawiła, że zasmiał się z własnej głupoty i mimo woli zaczął wspominać. Pamiętał jej pocałunki, pieszczoty, smak jej ust i skóry. Śmiech Kate cały czas rozbrzmiewał mu w uszach. Pamiętał jaka była wobec niego czuła.
Czuła.
Jak mogłeś być takim idiotą?, pomyślał z niedowierzaniem i zawrócił.


Szloch wyczerpał ją. Leżała z wzrokiem wbitym w sufit, przekonując samą siebie, że postąpiła tak jak należało.
Gdy Gerry ponownie wparował do jej pokoju zaskoczona pośpiesznie otarła oczy i uniosła głowę.
-Myślałam, że wyraziłam się jasno- głos zdradził ją i zadrżał.
-Tak- przyznał. -Całkiem jasno. Zapomniałaś tylko o jednym- nie umiesz kłamać.
Zgromił ją wzrokiem, gdy chciała zaprotestować. Ujął jej dłoń w swoje ręce i powoli uniósł do ust.
-Teraz to ty się zamknij- powiedział całując jej palce. -Kocham cię- ciągnął. -Uświadomiłem to sobie właśnie dzisiaj i wiem, że ty też mnie kochasz- mówił niewzruszony szokiem malującym się na jej twarzy. -Możesz zaprzeczać ile tylko chcesz, ale ja nie odejdę. Nie licz na to- schylił się i pocałował ją długo i czule. Serce Kate wywinęło fikołka i powoli opadło na miejsce.
Uśmiechnął się do niej łagodnie.
-Nie obchodzi mnie ile czasu nam zostało. Dzień, miesiąc... Nawet gdyby miała to być godzina, to chcę ją spędzić z tobą. Tylko z tobą. Dotarło czy mam ci to przełożyć na chiński?
-Ttak- wyjąkała.
-Dobrze. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i powiedz, że mnie kochasz.
-Kocham- odparła wzruszona. Łzy drobnymi kropelkami ciekły jej po twarzy. Spijał je całując ją.
-Cieszę się, że doszliśmy w końcu do porozumienia- zauważył wesoło. -Będziemy cholernie szczęsliwi, kotku. Nieważne jak długo.


***

Czas potrafi być cholernie złośliwy, myślał Gerry niespokojnie wędrując w tę i z powrotem po szpitalnym korytarzu. Dni spędzone z Kate mijały tak szybko... Niepewność była najgorsza. Równie dobrze mogło pozostać im kilka godzin albo i tygodni. Wcześniej twierdził, że nieważne, ile jeszcze przed nimi. Patrząc na gasnącą w oczach Kate uświadomił sobie, że kłamał. Nawet wobet siebie nie potrafisz być szczery, mruknął cicho. Może miłość do Kate jest twoją karą, co?- cichy, złośliwy głosik w jego głowie dręczył go nieustannie. Wcześniej to ty porzucałeś ludzi, a teraz los odwdzięczy ci się tym samym. Zobaczysz jak to jest, gdy będziesz wył z tęsknoty i nic nie da ci ukojenia. Potrząsnął głową i głosik wreszcie ucichł. Czuł, że zaczyna wariować. Z każdym dniem było mu coraz trudniej udawać szczęśliwego. Uśmiechał się, a tak naprawdę marzył o tym, żeby zwinąć się w kłębek, zaszyć w jakimś ciemnym kącie i wypłakać wszystkie łzy, które mu jeszcze pozostały. Jeśli to rzeczywiście miała być kara, to ktoś tam na górze trafił idealnie.
Niech ten pieprzony Jackson się wreszcie pojawi!- powiedział to głośno, by oderwać się od ponurych myśli. Własny głos brzmiał dziwnie obco. Od godziny czekał na lekarza prowadzącego Kate i czuł, że za kilka minut sam zacznie go szukać i przywlecze tutaj, ciągnąc za nieskazitelnie biały kitel.
-Panie Blake- łagodny głos, który rozległ się za jego plecami wyrwał Gerry'ego z otumanienia. Odwrócił się gwałtownie, mierząc siwowłosego lekarza wściekłym spojrzeniem zielonych oczu. Jackson miał wygląd dobrotliwego dziadka. Był niskim, przysadzistym człowieczkiem o zbyt długich stalowoszarych włosach i brązowych oczach ukrytych za grubymi szkłami okularów. W innych okolicznościach Gerry pewnie by go polubił.
-Panie Blake!- potwórzył Jackson głośniej. -Proszę, przejdźmy do mojego gabinetu. Nie będziemy rozmawiać na korytarzu. Garry westchnął i skinął głową. Ze strachu zaczęły drżeć mu dłonie. W tej chwili marzył tylko o papierosie.

Gabinet doktora Jacksona okazał się być małym, ciasnym pokoikiem, którego ściany prawie w całości poobwieszane były róźnymi dyplomami. Lekarz przepuścił Gerry'ego przodem i wskazał mu miejsce przy zasłanym papierami biurku. Mężczyzna usiadł z pewnym wahaniem i popatrzył na Jacksona wyczekująco. Lekarz odwzajemnił mu się znużonym spojrzeniem.
-Zacznijmy od tego, że nie powinienem w ogóle z panem rozmawiać, panie Blake. Nie jest pan z rodziny.
Zabolało, pomyślał Gerry, ale w sumie to prawda. Formalnie byli dla siebie obcy.
-Kate nie ma rodziny- powiedział cicho. -Jestem jej narzeczonym.
Doktor zsunął z nosa okulary i przetarł oczy. Pracował w tym zawodzie ponad trzydzieści lat i nadal nie wiedział jak rozmawiać z bliskimi chorych. Oddałby wszystko, byleby tylko ktoś go w tym wyręczył.
-Rozumiem- starszy mężczyzna skinął głową. -Proszę posłuchać, stan pani Milton...pańskiej narzeczonej regularnie się pogarsza- wyrzucił z siebie spojrzał na Blake'a. Cierpienie malujące się na jego twarzy sprawiło, że stary doktor nagle poczuł się podle.
Gerry siedział jak skamieniały zaciskając pięści i wbijając sobie paznokcie w dłonie. Musiał czuć ból. Bał się, że w przeciwnym razie nie powstrzyma szlochu, który w nim narastał i domagał się ujścia.
-Proszę kontynuować- rzucił przez zaciśnięte zęby.
-W szpitalu nie możemy już nic dla niej zrobić. Oddział onkologiczny jest przepełniony. Uważam, że powinien pan pomyśleć o przeniesieniu narzeczonej do hospicjum.
Ból zniknął z oczu Gerry'ego. Zastąpiła go zimna i niebezpieczna furia.
-Wy już ją skazaliście- powiedział pozornie spokojnym głosem. -Dla was Kate jest trupem.
-To nie tak- lekarz westchnął. -Musi pan coś zrozumieć, panie Blake. Guz mózgu jest jednym z najtrudniejszych do leczenia nowotworów. Kate...pani Milton ma przerzuty. Rak zaatakował wątrobę i nerki. Na chwilę obecną nie znamy takiej metody leczenia, która by jej pomogła. Naprawdę zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy.
-Nie możecie go zoperować?- sam Gerry dostrzegł w swoim pytaniu naiwność.
Lekarz pokręcił przecząco głową.
-Guz jest nieoperacyjny. Zaatakował już zbyt wiele tkanek. Bardzo mi przykro.
Gerry skulił się w fotelu. Ból odbierał mu jasność myślenia.
-Czyli to koniec- szepnął, czując wilgoć na swoich policzkach. Głos mu drżał.
-Ile?- zapytał.
Lekarz wzruszył ramionami.
-Dwa tygodnie. Może mniej.
-Będzie cierpiała?
Jackson zawahał się.
-Niech pan odpowie, do jasnej cholery!- ryknął Gerry. -Chcę...muszę wiedzieć.
-Będzie. W tym stadium nawet morfina niewiele daje.
Gerry wstał i zachwiał się lekko. Lekarz poderwał się zaniepokojony.
-Dać panu coś na uspokojenie?
Gerry na drżących nogach wyszedł z gabinetu. Słowa Jacksona do niego nie docierały. Chciał być sam.

***

W mieszkaniu panował półmrok. Nie czuł potrzeby oglądania słońca. Właściwie nawet się nim brzydził. Nie mógł patrzeć na uśmiechy ludzi, na szczęśliwe rodziny, roześmiane dzieci. Teraz, kiedy dostał od życia szansę na to wszystko, czuł, że wymyka mu się z ona z rąk. Wcześniej nie wierzył ani w miłość, ani też w zwyczajną ludzką dobroć. Do czasu spotkania Kate wydawało mu się, że jest całkiem zadowolonym z życia, spełnionym człowiekiem. Dopiero po tym jak dziewczyna wroczyła w jego życie w pełni poznał znaczenie słowa "szczęście". Pamiętał każdą chwilę z pewnej kwietniowej nocy, kiedy to śliczna blondynka najpierw roztrzaskała mu zderzak, a potem z rozbrajającym uśmiechem w ramach przeprosin zaprosiła go na drinka do pobliskiego baru. Od tej pory nie przestawał o niej myśleć. Opętała go, sprawiła, że natychmiast jej zapragnął i uświadomił sobie, że nie spocznie dopóki nie będzie jej miał. Gdy wreszcie była jego nie wiedział czy będzie w stanie ponownie jechać do szpitala.
Gerry myślał, że wylał wszystkie łzy, a tymczasem one ciągle płynęły, tak jakby miał w sobie jakieś źródło, które zdawało się nie mieć dna. Skulił się na łóżku, co jakiś czas jego ramionami wstrząsał gwałtowny szloch. Zaczynał żałować, że nie wziął tych prochów, które proponował mu Jackson. Tabletki na cierpienie!- mruknął z ironią. -To byłoby coś
Chciał choć na chwilę przestać myśleć. Bał się, że nie wytrzyma, a tego nie mógł zrobić Kate.
Otarł oczy gniewnym ruchem i poczłapał do łazienki, potykając się o rzeczy leżące na podłodzie i klnąc szpetnie.
Z lustra patrzyła na niego twarz starego człowieka. W ciągu ostatniego miesiąca przybyło mu zmarszczek, miał zapadnięte policzki i przekrwione, opuchnięte od płaczu oczy. Miał trzydzieści sześć lat, a w tej chwili dawał sobie minimum pięćdziesiątkę. Musiał się jakoś ogarnąć, Kate nie mogła zobaczyć go w tym stanie. Stojąc pod strumieniami gorącej wody podjął decyzję. Wiedział, że nie pozwoli na to, by Kate trafiła do hospicjum. Postanowił zabrać ją do domu jak tylko uda mu się załatwić pielęgniarkę i ogarnąć ten cały syf.
No, Blake na starość stałeś się uczciwym człowiekiem. Brawo. Owacje na stojąco.
Tak, tak, tylko czyim kosztem?- usłyszał szept we własnej głowie.
Wściekłość odebrała mu mowę. Z całej siły uderzył w pokrytą kafelkami ścianę kabiny i rękę przeszył mu ból promieniujący od łoni aż do łokcia.
-Pieprz się! Odwal się ode mnie i daj mi wreszcie spokój!- wykrzyknął i zdał sobie sprawę z tego, że gada sam do siebie.
Jesteś popierdolony, Blake- dodał już ciszej i zakręcił wodę.

Ogarnięcie chlewu, który nosił kiedyś szumne miano apartamentu zajęło mu trochę czasu. Mógł wynająć firmę, która by się tym zajęła, ale musiał czymś zająć ręce.
Znalezienie pielęgniarki zajęło mu kolejną godzinę. Maura Rose, emerytowana siostra oddziałowa jednego z największych nowojorskich szpitali wydała mu się idealna do tej pracy. Po zrobieniu tego wszystkiego ruszył po dziewczynę, która w ciągu kilku tygodni wywróciła jego uporządkowane życie do góry nogami i która była największym darem, jaki kiedykolwiek dostał od losu.

***
-Na pewno jest ci wygodnie?- Gerry był zaniepokojony.
Kate uśmiechnęła się krzywo jednym kącikiem ust, a jego serce zabiło mocniej. Uwielbiał ten uśmiech.
-Pytasz o to jakiś dwudziesty raz!- stwierdziła z sarkazmem.
Mężczyzna wzruszył ramionami, by ukryć zażenowanie. Kate leżąca wśród sterty kolorowych poduszek wydawała się być jeszcze bardziej blada niż zwykle. Obok łóżka znajdował się stojak na kroplówkę. Pojedyncze kropelki środka przeciwbólowego powoli spływały przezroczystą rurką do wenflonu wkłutego w rękę dziewczyny.
-Jest w porządku, naprawdę- zapewniła, widząc troskę malującą się na jego twarzy.

Jakaś siła zabraniała mu na nią patrzeć. Wymruczał niewyraźnie pod nosem, że idzie poszukać Maury i pospiesznie wypadł z pokoju. Kate odetchnęła głęboko i odchyliła głowę do tyłu, opierając się o puszyste poduchy. Miała przeczucie, że tak będzie, że z czasem Gerry zacznie się od niej odsuwać.
Właśnie tego chciała uniknąć.

-Mauro, jesteś tam?- Gerry delikatnie zapukał do drzwi pokoju, który był przeznaczony dla pielęgniarki.
-Wejdź, złotko. Jest otwarte- niski, ochrypły po latach palenia papierosów głos zaprosił go do środka.
Starsza kobieta do wszystkich zwracała się do wszystkich per "kotku", "skarbie", bądź "złotko". Kiedy już przestało go to irytować, Gerry stwierdził, że był to nawet miły nawyk.
Maura była wysoką kobietą o bujnych kształtach, na głowie miała szopę kręconych, ognistorudych włosów. Jej głęboko osadzone zielone oczy patrzyły bystro. Z jej życiorysu wynikało, że miała pięćdziesiąt sześć lat. Wyglądała na znacznie młodszą.
-Twoja Kate wyrzuciła mnie z pokoju- oznajmiła, gdy Gerry tylko przekroczył próg. -Powiedziała, że niczego jej nie trzeba i że mam odświeżyć się po tej okropnej jeździe zatłoczonym metrem.
-Czemu mnie to nie dziwi...-sarkazm w tonie Gerry'ego był bardzo wyraźny.
Maura bez żadnego skrępowania poklepała go po ramieniu. Bransoletki noszone pod kolor do krwistoczerwonego żakietu zabrzęczały wesoło.
-Posłuchaj, kotku, myślę, że ona chce mieć po prostu trochę prywatności. Podałam jej kolejną dawkę leków. Niedługo pewnie zaśnie.
Gerry skinął głową na znak zgody. Pielęgniarka dostrzegła głębokie, widoczne nawet pomimo kilkudniowego zarostu, bruzdy znaczące jego twarz i sińce pod oczami. Zrobiło się jej go żal. Wydawał się być porządnym facetem, bez pamięci zakochanym w swojej narzeczonej. Choć znali się zaledwie kilka dni Maura z miejsca poczuła sympatię do niego i Kate. Według Maury byli bardzo dobraną parą.
Teraz ten chłopiec wyglądał na skrajnie wykończonego.
Jakby czytając w jej myślach, Gerry powiedział:
-O mnie nie musisz się martwić. Czuję się świetnie.
Kobieta spojrzała na niego spode łba.
-Taa, a świnie potrafią latać.
Usta Gerry'ego ułożyły się w lekki półuśmiech. Polubił Maurę. Było w niej tyle ciepła i czułości, że jakoś nie umiał się na nią gniewać.
-Posiedzę przy niej, obiecuję, a ty w tym czasie idź się przespać. Wyglądasz okropnie- oznajmiła cmokając z jawną dezaprobatą.
Tym razem uśmiechnął się szerzej i ku zdumieniu obojga cmoknął ją w podkreślony różem policzek.
-Za to ty jesteś piękna jak zwykle.
Maura zarumieniła się uroczo i oparła ręce na wydatnych biodrach.
-Drapiesz, złotko. Zasuwaj w te pędy do łazienki, a potem wskakuj do łóżka nie chcę cię tu widzieć przez najbliższe pięć godzin. Odmaszerować!
Gerry musiał zachichotać.
-Tak jest, pani generał!- zasalutował zabawnie i odwrócił się na pięcie.
Maura westchnęła głęboko.
-Co za facet... Gdyby nie to, że jest zajęty i mogłabym być jego matką... Oj, życie kobiety po pięćdziesiątce bywa naprawdę ciężkie!

***

Kolejne dni upływały w podobnym, cudownie leniwym rytmie. Stan Kate ustabilizował się, a do serca Gerry'ego ponownie zawitała nadzieja. Całe dnie spędzał przy łóżku Kate. Czytał jej albo oglądali wspólnie stare filmy, które oboje jak uwielbiali. Mając ukochaną kobietę u swego boku wreszcie czuł się szczęśliwy.
Jedną z największych pasji Kate były książki. Po przeczytaniu setnej strony "Milczenia owiec" dziewczyna zdrzemnęła się, a i Gerry'emu powieki zaczęły dziwnie ciążyć. Oparł więc głowę o zagłówek i na kilka godzin po prostu odpłynął.
Obudził go krzyk.
Przerażony zerwał się z fotela, zrzucając przy okazji z kolan powieść.
Twarz Kate wykrzywiona była z bólu. Dziewczyna tak kurczowo zaciskała dłonie na pościeli, że aż zbielały jej kostki palców.
Serce Gerry'ego zamarło na chwilę.
-Maura!- wydarł się, gdy tylko odzyskał jako takie panowanie nad własnym ciałem. Krzyki ukochanej wżerały mu się w mózg. Rudowłosa kobieta prawie natychmiast wparowała do pokoju z prędkością błyskawicy. Gerry spojrzał na nią błagalnie.
-Pomóż jej- szepnął.

***

Po podaniu kolejnej, tym razem większej dawki morfiny, dziewczyna na powrót zapadła w sen. Gerry położył się obok i przyglądał się jej spod zmrużonych powiek. Z letargu wyrwał go szept.
-Gerry...
Zesztywniał. Bał się, że nadszedł kolejny atak.
-Jestem tu, najdroższa- wyszeptał i pocałował ją w czubek głowy.
Kate odchrząknęła, ale pomimo tego mówienie nadal przychodziło jej z trudem. Spazmy bólu odbierały dziewczynie siły.
-Chcę...chcę z tobą porozmawiać.
Pokręcił głową.
-Nic nie mów. Musisz się oszczędzać.
-Nie!- tym razem jej głos zabrzmiał donośniej. -Posłuchaj, Gerry, ja...chcę ci podzię...-urwała zaskoczona, gdy zerwał się z łóżka, by popatrzeć na błyszczący milionami świateł Nowy Jork.
-Nie rób tego- powiedział cicho.
Twarz Kate wyrażała zdziwienie.
Odwrócił się gwałtownie. Jego oczy lśniły niczym zielone pochodnie.
-Nie żegnaj się ze mną.
Dziewczyna obdarzyła go grymasem, który miał uchodzić za uśmiech, ale w jego mniemaniu na pewno nim nie był.
-Nie sądzisz, że najwyższa pora na to?
Jego żołądek skurczył się boleśnie jak po ciosie. Ponownie zbliźył się do łóżka i zacisnął palce na jej dłoni. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Kate pierwsza uciekła spojrzeniem.
-Jesteś moją karą, Kate. Jesteś jednocześnie szansą i karą. Nie umiem już żyć bez ciebie, rozumiesz? Stałaś się moim narkotykiem. Nie...nie dam rady.
-Dasz. Po kilku latach stanę się tylko mglistym wspomnieniem.
-Jak możesz tak mówić?!- miał ochotę złapać ją mocno i potrząsnąć, a potem uciec stąd jak najdalej.
Na jej wargach ponownie zagościł delikatny uśmiech, który był jego gwoździem do trumny.
-Jesteś dobrym człowiekiem, Gerry. Najlepszym. Zasługujesz na szczęście.
-A ty, Kate, jesteś cholernie tępa!- warknął. -Kocham cię i nie zapomnę o tobie. Nigdy.
Położył jej palec na ustach, gdy chciała zaprotestować.
-Skończ chrzanić, mała i pocałuj mnie wreszcie- wyszeptał zbliżając usta do jej warg.
Gdy się w końcu od niej oderwał oczy mu płonęły.
-Przysięgam, że za kolejny taki tekst stłukę cię na kwaśne jabłko- przyrzekł solennie.
Kate wyciągnęła do niego ręce. Chciała czuć jego bliskość.
-Śpij dzisiaj ze mną. Nie odchodź- powiedziała.
W jego policzkach ukazały się małe dołeczki.
-Mam traktować to jak niemoralną propozycję, moja miła?
Uśmiechnęła się figlarnie. Na chwilę zapomniała o bólu. Psotne ogniki w błękitnych oczach zabłysły jak jak dawniej.
-Owszem, Blake. Dokładnie tak masz to traktować.

***

Wyciągnął rękę, by przyciągnąć ją bliżej. Chciał czuć jej ciepłe ciało przy swoim, a natrafił jedynie na bardzo chłodną skórę.
Gerry zesztywniał z przerażenia.
Nie, Boże, błagam, tylko nie to!
Po omacku zapalił lampkę nocną i ujrzał to, czgko najbardziej się bał.
Na twarzy dziewczyny malował się niesamowity spokój, na jej ustach igrał delikatny uśmiech.
Zacisnął dłoń na przegubie jej ręki i nie wyczuł pulsu.
Kate nie żyła.

***

Wszystko to było jakimś koszmarnym snem, z którego pragnął się jak najszybciej obudzić. Przyjazd karetki i kolejne dni spędzone na przygotowaniach do pogrzebu były straszne. Gerry działał jak automat. Nie jadł, nie spał. Czuł, że jest pusty w środku.
-Nie powinieneś tyle pić- głos Maury mimo woli dotarł do jego świadomości. -Ona by tego nie chciała.
-Gówno wiesz!- krzyknął. -Znałaś ją zaledwie kilka tygodni! Kate nie żyje! Wynoś się stąd! No na co jeszcze czekasz?!- jego oczy ziały nienawiścią.
Maura pozostała niewzruszona.
-Mam coś dla ciebie- powiedziała, wręczając mu kopertę z jego imieniem skreślonym ręką Kate.
Przeszył ją wzrokiem.
-Skąd...skąd to masz?- zapytał w końcu.
Koperta ciążyła mu jak tony stali. Obawiał się tego co za chwilę miał przeczytać.
-Kate prosiła bym ci to przekazała- Maura otarła twarz rękawem i wyprostowała się. -Masz mój numer. Przyjdę jutro. Możesz mówić co chcesz, ale i tak cię nie zostawię. Trzymaj się, skarbie- lekko dotknęła jego ramienia w pocieszacym geście, po czym wyszła cicho zamykając za sobą drzwi.
Został sam.

***

Drżącymi palcami rozerwał kopertę. Ze środka wypadła pojedyncza kartka papieru zapełniona starannym pismem Kate. Uniósł ją i owionął go znajomy zapach jej perfum. Poczuł ból i ogromną tęsknotę. Oddałby wszystko, żeby ją jeszcze raz zobaczyć. Litery skakały mu przed oczami i za nic nie chciały układać się w sensowne zdania. Potarł oczy palcami i spróbował jeszcze raz:

"Gerry,
pewnie jesteś wściekły, kiedy to czytasz. Wściekły i rozgoryczony. Przepraszam Cię, ale nie za to, że się w Tobie zakochałam, lecz za to, że teraz przeze mnie cierpisz.
Musisz wiedzieć, że nie zamieniłabym tych kilku miesięcy z Tobą na całe życie u boku kogoś innego. Zawsze byłeś, jesteś i będziesz dla mnie najważniejszy.
Zwalniam Cię z danej mi obietnicy. Nie chcę żebyś był sam. Największą radość zapewni mi myśl, że jesteś szczęśliwy.
Nie rozpaczaj po mnie. Wiem, że to czcze słowa i potrzebujesz czasu, ale niech Twoja żałoba nie trwa wiecznie. Pomimo bólu, którego doświadczamy, musimy pamiętać, że życie nadal ma wiele do zaofiarowania, musimy mieć nadzieję.
Proszę Cię, Gerry, po prostu żyj.

Kate"

Przez kilka chwil wpatrywał się w kartkę niewidzącym wzrokiem, a potem przyłapał się na tym, że uśmiecha. Znowu poczuł się tak, jak gdyby Kate była blisko.
Jego Anioł Stróż przemówił.

***

KONIEC

6 komentarzy:

  1. Pierwsza, pierwsza - super blog. Już dodaję Cię do linków :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Fakt, udało Ci się być pierwszą ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Marta masz talent do pisania :) Jak to czytałam prawie się popłakałam :) Uwielbiam takie historie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam predyspozycje, talentem bym tego nie nazwała. Też lubię takie historie, ta aż zalatuje Sparksem. :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyobraź sobie, że założyłam konto gugl (nie pierwsze zresztą, ale nieważne), żeby ten twór skomentować. I chyba coś mi nie wyszło, bo to drugi komentarz.

    Zalatuje Sparksem, to prawda, ale w jak najlepszym znaczeniu. :D Od czasu fanfika o Garou styl znacznie ci się poprawił. Opowiadanie jest bardzo dobre, żałuję tylko, że takie krótkie, bo byłaby z tego świetna opowieść, gdyby je rozwinąć. Ale i tak cię podziwiam. Umiejętność pisania one-shotów, które zawierają wszystko, co powinny, a jednocześnie nie są rozwlekłe i nie nudzą, to świetna sprawa. :)

    Za "Nowe początki" wezmę się kiedyś w wolniejszej chwili, ale jakby co, masz we mnie czytelnika i recenzenta, więc proszę o informacje o kolejnych "dziełach", jak to nazywasz. :D

    I jeszcze jedno. Na początek powiedzmy to sobie wyraźnie: to nie jest czepialstwo. Po prostu pomyślałam, że chciałabyś wiedzieć. Wkradła ci się literówa. "wykrzxknął" - mniej więcej w połowie pierwszej części. Wybacz mi. o,O

    OdpowiedzUsuń