poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"Skok na głęboką wodę"- rozdział 2


ROZDZIAŁ 2.
 

Radość... Cóż za ironia, dom dziecka, który znajduje się w miejscowości Radość... Nieźle się zaczyna, pomyślał, wyglądając przez okno taksówki, która powoli przeciskała się przez zakorkowaną Warszawę. Było wpół do siódmej rano. O tej porze zwykle spał lub wracał dopiero z całonocnych imprez. Teraz będzie niańczył jakieś wredne, wrzeszczące bachory! Ta perspektywa sprawiła, że w skroniach począł narastać mu pulsujący ból. Schował twarz w kołnierzu drogiej skórzanej kurtki i przymknął oczy, które niejedną kobietę przyprawiły o migotanie przedsionków. Ich barwę porównywano podobno do koloru burzowego nieba podczas huraganu w Oklahomie. On osobiście ani tego nie potwierdzał, ani temu nie zaprzeczał. Nigdy nie był w tym stanie. Na wakacje lub weekend wybierał zwykle Rzym lub Paryż. Ewentualnie, kiedy nachodziła go ochota czasami wyskakiwał do Tyrolu albo Aspen na narty. Bogactwo miało swoje dobre strony. Całe mnóstwo dobrych stron. Kobiety, samochody, wyśmienite trunki... To było wszystko co kochał. Teraz odebrano mu największą miłość-jego wóz. Nie mógł tego ścierpieć.
Po dwóch godzinach przedzierania się w ślimaczym tempie przez zakorkowaną stolicę, taksówka zaczęła podskakiwać na wybojach starej, wiejskiej drogi. Wstrząsy nasilały tylko i tak nieznośny ból głowy, a w dodatku w radiu puszczali ciągle piosenki Madonny, które działały mu na nerwy.
-Mógłby pan to wyłączyć lub chociaż zmienić stację?-Jacek był poirytowany.
Kierowca nic sobie nie robiąc z dudniącego odgłosu wydawanego przez jego wóz, fałszywie nucił pod nosem. "I don't wanna hear, I don't wanna know. Please don't say you're sorry...".
W którymś momencie ocknął się i zapytał uprzejmie, przekrzykując panujący w aucie hałas:
-Mówił pan coś? Uwielbiam ten kawałek! Specjalnie ustawiłem stację, w której grają głównie Madonnę. Jestem jej wielkim fanem!
-Zauważyłem-mruknął Jacek, masując obolały kark. -Nie, nic nie mówiłem.
-OK!-wydarł się taksówkarz. -Zrobię głośniej, dobra?!
Z głośnika na cały regulator zadudniło "Like a virgin". Nie ma to jak cudny początek dnia, pomyślał Jacek.

 

****
Kilka minut przed dziesiątą rozklekotana taksówka zatrzymała się przed równie rozsypującym się, starym pałacykiem. Budynek miał miał trzy piętra. Tynk odchodził płatami, niczym skórka z oblanego wrzątkiem pomidora. Dach był spadzisty, w zachmurzone czerwcowe niebo smutno wznosiło się kilka wieżyczek. Przygnębiającego widoku dopełniały zakratowane okna. Na pierwszy rzut oka teren wokół domu wydawał się być duży, ale nieumiejętnie zagospodarowany i zapuszczony. W centralnym miejscu podwórka rósł, a właściwie wegetował wielki rozłożysty dąb, na którym wisiało kilka plastikowych huśtawek. Drzewo rzucało ponury cień na część domostwa. Na placu zabaw bawiły się dzieciaki. Kilka dziewczynek grało w gumę, a chłopcy darli się na siebie o to, kto stanie na bramce podczas gry w nogę.
Jackowi na moment zrobiło się ciemno przed oczami, ale odetchnął głęboko i nacisnął domofon. No to do pracy, rodacy!-przemknęło mu przez myśl głupie powiedzonko.
-Kto tam?-odezwał się kobiecy głos.
-Jacek Makowski. Mam być u was tym no...wolontariuszem.
-Aaa. To pan, proszę wejść.

 

****
Makowski z pewnym wahaniem nacisnął klamkę i prawie natychmiast otoczyła go chmara dzieciaków.
-Proszę pana, proszę pana!-krzyczała jakaś mała z warkoczykami, ciągnąc go za nogawkę. -To pan grał Konrada w tym serialu "Zazdrość i zemsta"? To pan, prawda?
-Tak, ja-mruknął.
-Mogę zrobić sobie z panem zdjęcie? Proszę! Proszę! Proszę!
Jacek zbył ją machnięciem ręki.
-Później. Przepuście mnie. Mam do pogadania z waszą dyrektorką.
Z trudem dobrnąwszy do drzwi, odetchnął z ulgą. Ufff. Nie zdeptały go! To już jakiś sukces!
Od kobiety zamiatającej hol dowiedział się, że gabinet szefowej tego całego bajzlu znajduje się na pierwszym piętrze. Odnalazł właściwy korytarz i zapukał dwa razy do drzwi z napisem "Dyrektor".



****
Za odrapanym drewnianym biurkiem siedziała starsza kobieta. Kiedy zobaczyła Jacka uśmiechnęła się, ukazując nadal ładne, niezniszczone zęby, wstała i wyciągnęła rękę na powitanie.
-Nazywam się Teresa Glacoń. Miło mi pana poznać!-uścisk dłoni miała mocny, a ręce szorstkie od pracy i ciepłe.
Na oko Jacek dawał jej jakieś pięćdziesiąt lat. Była szczupła, a w czarnych włosach zaplecionych w gruby warkocz przebłyskiwały srebrne pasma. Wskazała dłonią na krzesło stojące po drugiej stronie stołu.
-Niech pan siada.
Z pewnym ociąganiem mężczyzna spełnił jej polecenie. Dyrektorka patrzyła mu prosto w oczy, co zdarzało się niezwykle rzadko. Przeważnie większość ludzi uciekała wzrokiem przed twardym spojrzeniem jego ciemnoszarych oczu. Ta kobieta jednak była wyjątkiem.
-Oboje wiemy dlaczego pan się tu znalazł, prawda?-kocie tęczówki mierzyły go od stóp do głów.
Poczuł się nieswojo.
-Pomoc naszym podopiecznym ma poprawić pański wizerunek, czyż nie?
-Tak, zgadza się-przyznał niechętnie.
-Dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy. Od razu widać, że dobry z ciebie dzieciak, tylko trochę zagubiony. Możemy przejść na "ty"? Tak będzie wygodniej.
-OK.-zgodził się.
Dyrektorka uśmiechnęła się przyjaźnie.
Bezpośrednia babka, skwitował w myślach.
-Zatem Jacku, skoro masz u nas pracować, ustalmy od razu pewne zasady.
Mężczyzna wiercił się niespokojnie na niewygodnym krześle. Obecność tej kobiety dziwnie go peszyła.
-Słucham panią...cię-powiedział siadając wygodniej.
-Zrobimy tak: jeśli będzie podobała mi się twoja praca pogadam z prasą i szepnę im słówko. Jeśli twoja praca nie będzie mi się podobała, chłopcze, to też z nimi porozmawiam, ale gwarantuję ci, że to już nie będzie takie miłe. Czy to jest jasne?
Jacek patrzył na nią przez dłuższą chwilę nawet nie mrugnąwszy okiem. Parsknął gniewnie gdy zrozumiał, że ta Glacoń nie żartuje. Nie był przyzwyczajony do słuchania rozkazów. Nie on. Nie Jacek Makowski. Kiedy ponownie się odezwał jego głos był spokojny, tylko szare oczy płonęły.
-Uczciwe postawienie sprawy-odparł.
-Słynę z tego, że nie owijam w bawełnę.
-Zdążyłem zauważyć-ironia zawarta w tych słowach była niemal namacalna.
Dyrektorka roześmiała się.
-Skoro tak dobrze się rozumiemy, to nie pozostaje mi nic innego jak tylko powiedzieć: witamy w drużynie. W kadrach możesz odebrać identyfikator.

****
Jacek wstał i opuścił gabinet. Miał przeczucie, że to będzie bardzo długi dzień. Po jego wyjściu Teresa rozpostarła się wygodniej w swoim obrotowym fotelu i zsunęła z nosa okulary. Coś jej mówiło, że ten chłopak zagości u nich na dłużej.

2 komentarze:

  1. Cześć, Marta, nie wiem czy mnie pamiętasz? Alutka, to ja wróciłam... Fajne opowiadanie szczególnie podoba mi się wątek pracy Jacka w domu dziecka. Zapowiada się interesująco. sama wymyśliłaś bohaterów?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, pamiętam. Tak, tak, zdarza mi się pisać fanfiki, nawet jeden tutaj wrzucę, ale akurat Ci bohaterowie są w całości stworzeni przeze mnie.

    OdpowiedzUsuń